Wszelkie prawa zastrzeżone! Wszystkie teksty, rysunki, zdjęcia oraz wszystkie inne informacje opublikowane na niniejszych stronach podlegają prawom autorskim polskalitera.com Wszelkie kopiowanie, dystrybucja, elektroniczne przetwarzanie oraz przesyłanie zawartości bez zezwolenia autora jest zabronione.
Bajka z pieca
Za oknem zapadał zmrok. Mała Alicja wzdrygnęła się. Zaduszki. Większość rodziny wybrała się dzisiaj na cmentarz. W domu pozostała tylko ona i Babcia. Alicja bała się duchów i na wszelki wypadek podeszła bliżej ciepłego żeliwnego pieca. Stary piec mrugał przyjaźnie płomykami i dodawał otuchy. Przy piecyku siedziała kochana Babcia, pilnowała ognia i piekła dla wnuczki placki. Babcia uśmiechnęła się do Alicji. Była małą, drobną starowinką o siwiuteńkich włosach splecionych i zwiniętych w dwa koki. Pachniała kuchnią, dobrocią i szarym mydłem. Co, kotusiu? Jesteś głodna? Zaraz dostaniesz swoje ulubione placuszki. - Faktycznie, nic nie smakowało lepiej, od babcinych mącznych, prosto z pieca, placków. Babcia zdjęła jeden, dobrze wypieczony, złocisty, okrągły i podała wnuczce. Parzył w palce. Alicja przymknęła oczy i nadgryzła go. Jak smaczny! Mięciutki z chrupiącą skórką. Pyszota! Babcia sięgnęła po gliniany dzbanek i nalała do kubków kompotu. Ułożyła na tacce dymiące placuszki i obie z Alicją zasiadły do kolacji. Rozkloszowana lampa naftowa oświetała mroki wieczoru. Mała Alicja pałaszowała placki, aż jej się uszy trzęsły. Babcia się roześmiała: Mój ty głodomorku! Powoli, bo się udławisz! Pomiędzy jednym kęsem a drugim, Alicja poprosiła: Babciu, opowiedz mi bajkę! Bajkę, bajkę... A jaką chcesz dziś bajkę? Może o Kopciuszku? - zapytała wesoło Babcia. Nie, nie o Kopciuszku. To może o Czerwonym Kapturu i wilku? Też nie. W takim razie, o Jasiu, Małgosi i chatce z piernika? Nie. Te bajki już dobrze znam. Dziś opowiedz inną bajkę. Specjalną. Tylko dla mnie. Babcia namyśla się chwilę. W końcu spogląda na dziewczynkę. W jej niebieskich oczach jarzą się ogniki. Dobrze, Aluniu. Opowiem ci bajkę... Opowiem ci bajkę, jak kot palił fajkę... - Nagłym ruchem wstaje, chwyta pogrzebacz i wrzuca go do pieca. Z pieca bucha żar, skry lecą, w kuchni się dymi. Alicja kaszle i próbuje odgonić od siebie gęstniejące mgły. Postać Babci zaciera się, a z kłębowisk i oparów pachnących wędzonką i spalenizną wynurza się zjawa o gorejących, smutnych oczach. Zapal mi świeczkę, wnusiu - szepcze cichym głosem zjawa. Alicji zdaje się, że to Babcia, tyle że jakby przezroczysta i bardzo, bardzo stara, zmęczona. - Zapal świeczkę - prosi. Zjawa zbliża się cieniem do przerażonej dziewczynki. Długie smugi odbijających się płomieni sięgają sufitu. Światło lampy mruga, migocze i ostatecznie gaśnie. Zjawa wyciąga z prośbą drżące ręce: Mój promyczku, świeczkę mi zapal. - Alicja boi się zjawy. Ale to przecież Babcia. Tylko trochę w innej postaci. Babcia - zjawa patrzy na wnuczkę z niewypowiedzianym smutkiem. Alicja przełamuje strach, odnajduje świeczkę i zapala. Trzask! Płomień świecy rozświetla mroki i mgły. Zjawa z ledwie dosłyszalnym "dziękuję" blednie i z uśmiechem na ustach znika. Babciu! - woła za nią Alicja i biegnie kilka kroków. A cóż to? Alicja rozgląda się, płomieniem świecy rozjaśnia stopniowo kąty. Nie znajduje się już w znajomej, babcinej kuchni. Nie ma już kafelków na ścianie, ani pieca żeliwnego. Zamiast tego, bielone ściany, wielki piec chlebowy i kot na zapiecku. Ach! Alicja wdycha zapach świeżego pieczywa. Nagle rozlega się śmiech. Z nieoświetlonego kąta wybiega gosposia i zaczyna krzątać się przy palenisku. Stukają garnki i chochle, bulgocze wrzątek. Gosposia otwiera drzwiczki pieca i dokłada drew. Złoto- purpurowa łuna rumieni jej policzki. Alicja patrzy i dziwi się tym cudom. Gosposia kręci się przy piecu, jak fryga. Tu zamiesza, tam doprawi, tego tamtego posmakuje i w locie uśmiechnie się do Alicji. A uśmiech ma piękny, jakby znajomy. I włosy upięte w dwa koczki, tylko że nie siwe, a jasnobrązowe. I oczy tak samo niebieskie, i twarz podobna, ale bez zmaszczek. Cóż to za czary? Czyżby to była Babcia, ale dużo młodsza? "Czyżbym przeniosła się w czasie?" - myśli zaskoczona Alicja. Zanim jednak zastanowi się nad tym dokładniej, kobieta podchodzi do niej i, bardzo babcinym głosem, mówi: Przypilnuj tu, kotusiu, ja zaraz wracam. Tylko niczego nie dotykaj! - przykazuje jeszcze w pośpiechu i znika za jakimiś drzwiami. Alicja zostaje sama w kuchni. Ale wcale się nie boi, bo drewienka tlą się przyjaźnie, w izdebce jest ciepło i przytulnie. Bulgoczą kociołki, pachnie smacznie zupą i chlebem. Dziewczynka czuje, jak po jej plecach przechodzą przyjemne dreszcze. Jest sama, samiutka i wszystko ciekawi. Świeczka wypaliła się już niemal do połowy. Alicja odwraca się i rozświetla nią ukryte w ciemności zakamarki. Dopiero teraz widać, że stoi tam stół, a na nim książka. Alicja podchodzi bliżej. To książka kucharska. Bardzo ładna, ręcznie pisana, a przy każdym przepisie kolorowy obrazek. Alicja odkłada świeczkę na stół, by obejrzeć książkę dokładnie. Co prawda miała niczego nie dotykać, lecz te obrazki tak kuszą, tak nęcą, że ślinka cieknie... Dziewczynka dotyka palcem stronicy i nagle! Kartki zaczynają furkotać, wertować same, jak szalone, książka łopocze obwolutą. Alicja chce złapać, lecz książka umyka. Kot drze się na zapiecku, głowa boli. Zaraz wpadnie tu gospodyni i da dziewczynce burę. Ale mimo zgiełku i hałasu, gsposia nie nadchodzi. Ksiażka sama się uspokaja i ląduje z powrotem na stole. Alicja odczytuje napis: "Babka drożdżowa z jagodami"! Stąd cały zamęt. Książka kucharska chciała powiedzieć Alicji, aby upiekła drożdżową babkę. Wspaniały pomysł! Gospodyni jest tak zabiegana, że pewnie zapomniała o podwieczorku. Alicja chętnie jej pomoże! Dziewczynka pochyla się nad książką i czyta przepis. "Pół kostki drożdży... kwartka mleka... cukier" - nieświadomie wypowiada słowa na głos. Coś w oddali stuka, skrzypi i szeleszcze i nagle, nie wiadomo skąd, nadlatują poszczególne składniki. Pac, pac, pac, wpadają do miski, która pojawia się na stole. Drożdże pączkują, pienią się i rosną w niesamowitym tempie. "Pół kilo mąki... " - Znów, nie wiadomo skąd, nadlatuje worek mąki i sito. Mąka wysypuje się z worka, a sito przesiewa w powietrzu. Nadlatuje zaczyn i wchlupuje się do mąki. Alicja, jak zaczarowana, zaczyna urabiać ciasto. Z początku idzie jej całkiem dobrze. Ale po jakimś czasie ciasto, jakby złości się, umyka z rąk, wcale nie chce się słuchać. Im bardziej Alicja je miesi, zagniata, tym ono bardziej wyłazi z miski. Oblepia lepkimi mackami fartuszek, włosy... Rozlewa się i ciapie po podłodze... Zniecierpliwiona dziewczynka, wraca do przepisu. Może o czymś zapomniała... "Jodać jwa dajka... - czyta głośno. - Och nie, co ja bredzę, miało być dodać dwa jajka!" - Ale już za późno! Jajka wylatują z półek i zaczynają same rozbijać się o ścianę... Nad głową zaskoczonej dziewczynki przelatuje ze świstem trzepaczka i tłucze się jak opętana... Robi się kompletny miszmasz. Ciasto rozochocone wyskakuje na ławę, rwie się na kawałki i ze złośliwym chichotem rzuca nimi w Alicję, która próbuje w desperacji schować się pod stół. Oj, niedobrze, niedobrze. Jak zapanować nad tym chaosem? Alicja siedzi pod stołem i obserwuje, jak sprzęty i produkty tańczą po całej kuchni. Istne pobojowisko! Oj, żeby coś wymyślić, żeby coś wymyślić. I to szybko, zanim nadejdzie gosposia! I na nieszczęście, właśnie słychać kroki. Ktoś chwyta za klamkę i wchodzi do izby. Zatrzymuje się w progu i od razu robi się cisza. Alicja spod stołu słyszy, jak rzeczy delikatnie opadają, z cichym brzękiem i stukiem, na blaty. Nie śmie jednak wyjść ze swojej kryjówki. Nie śmie spojrzeć w oczy gosposi. To wszystko jej wina. Nie posłuchała gospodyni i oto efekty! Kroki energicznie kierują się do stołu. Już widać rąbek długiej spódnicy, fartuch i noski butów. Gosposia zagląda pod stół i patrzy na nieposłuszną Alicję. Alicja czuje, jak czerwienieją jej ze wstydu policzki, ale zanim spuści wzrok, gosposia wyciąga ją zamaszystym ruchem spod stołu, uśmiecha się i mówi: Aluniu, nieźle nabroiłaś! Chodź, pomożesz mi teraz posprzątać! - Uff, co za ulga. Przecież gosposia to tak naprawdę Babcia. A Babcia nigdy się na Alicję nie gniewa, tylko uczy ją, pokazuje różne rzeczy, tłumaczy. Dlatego tak lubi pomagać Babci. Babcia rozumie, że pomyłki się zdarzają i zawsze mówi, że po prostu trzeba coś zrobić jeszcze raz, czasami jeszcze raz, do skutku. Nie trzeba się zamartwiać, lecz uczyć na błędach. Dlatego teraz gosposia chwyta miskę i trzepaczkę w ręce i z wprawą ubija niesforne jajka na puszystą, złotą masę. Następnie bierze się pod boki i kiwa na ciasto. Klaszcze raz-dwa-trzy i wszystko wraca na swoje miejsce. Ciasto zbiera się i posłusznie wraca do miski. Bez ceregieli daje się uformować i wskakuje do pieca. Po niedługim czasie wychodzi z niego rumiana babka i bilbiniki! Bilbiniki! Alicja nie miała już wątpliwości. Tylko Babcia znała przepis na bilbiniki! Rozkosznie smakowite, malutkie, miękkie, drożdżowe bułeczki z kaszą i ziemniakami. Wszyscy zajadali się babcinymi potrawami, wsuwali z radością pierogi i gołąbki, ale bilbiniki... Och, te były najbardziej pożądane i co najważniejsze, można je było zabrać ze sobą na drugie śniadanie do szkoły, na piknik, czy prowiant do podróży. Cała rodzina rozsmakowywała się w bilbinikach, a Babcia z chęcią je wypiekała, bo lubiła patrzeć, jak wszystko znika z talerza. Potrawy gotowe. Alicja była bardzo ciekawa, co teraz się wydarzy. Gospodyni-babcia klasnęła w ręce. Nie wiadomo skąd pojawiła się porcelanowa biała waza, porcelanowy dzbanek z aromatyczną herbatą i srebrne tace. Gospodyni wlała do wielkiej wazy dymiącą zupę, a Alicja poukładała na srebrnych tacach jedzenie. Chodźmy czym prędzej, goście czekają rzekła Babcia. W ścianie otworzyły się drzwi. Alicję oślepiło ostre światło. Tysiące świec w kandelabrach opromieniało wytworną jadalnię. Trafiły w sam środek uczty. W powietrzu rozchodziła się słodka melodia smyczków, pośrodku stał długi stół, przy stole siedzieli goście w strojach z minionej epoki. Na tle półkolumn, złotych kotar i ornamentów wyglądali niesamowicie. Alicji zdało się, że patrzy na olbrzymi, ożywiony obraz. W jadalni było gwarno i wesoło. Stół uginał się od jadła. Dystyngowani panowie bawili rozmową piękne panie, damy uśmiechały się do oficerów, częstowano się wymyślnymi potrawami i kolorowymi trunkami. Kim ci ludzie, Babciu? - szepnęła oszołomiona Alicja. To śmietanka towarzyska naszego miasta. Ale w naszym mieście nie ma takiego miejsca. Oczywiście, że jest, Aluniu. To Hotel Royal. Babciu, ci ludzie są tak dziwnie ubrani. Popatrz, ta pani ma we włosach pióra! Aluniu! Nie pokazuj palcem. Ale Babciu, to naprawdę dziwne. I ten pan z nastroszonymi wąsiskami i złotymi orderami... Babciu, który mamy teraz rok? Tysiąc dziewięćset trzydziesty dziewiąty! - krzyknęła Babcia i w tym momencie rozległ się straszny huk. Gdzieś niedaleko trzasnął piorun Trzęsie się w posadach budynek, spadają świeczniki i wszystko płonie. Piękne panie piszczą, dystyngowani panowie krzyczą, wywracają się stoły, tace z jedzeniem. Harmider. Ludzie uciekają. Od ulicy słychać strzały. Babcia chwyta dziewczynkę za rękę i wybiegają z budynku. Na ulicach tłumy ludzi. Wszyscy biegną. Panie w powłóczystych sukniach gubią kapelusze, kobiety w chustkach na głowach poganiają umorusane dzieci. Panowie w rozchełstanych płaszczach, dziadki na kuśtykających nogach, garbate babcie z dobytkiem na plecach... Za nimi ujadają psy, lecą niedoczytane stronice gazet. Porzucone fajki, laski, sztuczne kwiaty leżą na ulicy. Zgubione buty znaczą ślad. Stłuczone filiżanki plamią kawą bruk... Dokąd biegniemy? - pyta zdyszana Alicja. Już niemal brak jej tchu. Pędzi z tłumem stukających pantofli i chodaków. Odwraca się w stronę Babci. Przez mgnienie, wydaje się, że Babcia jest jeszcze młodsza. Włosy rozwiały jej się w biegu. Uśmiecha się i ten uśmiech dodaje Alicji otuchy. Spójrz! - woła Babcia i wskazuje na niebo. Alicja patrzy w górę. Fajerwerki! Wspaniałe, kolorowe fajerwerki strzelają w niebo. To nie huk bomb, ani piorunów, to sztuczne ognie wywołały ten hałas! Domy nie płoną pożarem, lecz iskrzą się od pokazowych rac. Ludzie zauważają to samo i zatrzymują się, by podziwiać fantastyczne kształty ognistych gwiazd, kolorowych jęzorów, błyszczących wzorów na niebie. Śmieją się, wiwatują, cieszą. Padają sobie z radością i wzruszeniem w ramiona. Poszukują wzrokiem swoich rodzin, znajomych, machają rękami i śpiewają. Chodź! - znów woła Babcia i bierze Alicję za rękę. Biegną, mijają rynek i dalej w stronę rzeki. W końcu się zatrzymują. Nad brzegiem rzeki płonie olbrzymie ognisko. W łunie ogniska dziewczynka spogląda na swą towarzyszkę. O tak, zdecydowanie jest dużo młodsza, prawie w jej wieku. Alicja nie potrafi już nazywać jej Babcią, to w ogóle nie pasuje. Stoi przed nią Ania. Smukła, w długiej sukience z perkalu. Splata rozwiane włosy, zawija i spina harnaklami. Co tu się dzieje? - pyta Alicja, jeszcze nigdy nie widziała tak wielkiego ogniska. Roztacza się przyjemne ciepło i zapach palonych liści. Suche gałązki pękają i skwierczą w pomarańczowych płomieniach. Wokół zebrali się ludzie, śpiewają i tańczą. Chłopcy skaczą przez płomienie, a wiatr porywa płonące liście, które lecą nad głowami, jak latarenki. Masz, spróbuj - śmieje się Ania. Podaje jej pieczonego ziemniaka. Smakuje wybornie. Alicja rozgląda się. Niektórzy pieką ziemniaki, inni jabłka, kiełbaski. Grzeją się ciepłem ogniska. Kolejni i kolejni, raz po raz, odważnie przeskakują płomienie. Ania tłumaczy dziewcznce, że ma to przynieść szczęście. Noc jest granatowa, upstrzona gwiazdami, srebrzyste lśnienie księżyca obmywa się w falach rzeki. Jest tak przyjemnie, że Alicja mogłaby spędzić tu calutką noc. Twoja kolej, Aniu! - ktoś krzyczy z tłumu. Babcia, czy też Ania, uśmiecha się do dziewczynki, bierze za rękę i hop, unoszą się wysoko... wysoko... furkocze nad ogniskiem jej długa spódnica. Ania śmieje się do dziewczynki i lądują bezpiecznie po drugiej stronie. Jeszcze, jeszcze! - śmieje się Alicja i wzbijają się w górę kilkakrotnie. lekkie i zwiewne, prawie nierzeczywiste. Alicja nie jest już pewna, czy skaczą, czy latają ponad jasną łuną. Czuje się wspaniale, jakby dosięgała szczęścia. Ale tak to w życiu bywa, że wszystko, złe, dobre, udane, czy niezbyt udane, kiedyś się kończy. Dlatego i ta pierwszolistopadowa noc stopniowo dobiegała końca. Powoli, powoli gaśnie ognisko. Ludzie pozwalają, by dogasało samo. Kurczą się złociste płomienie. Alicja spogląda zdziwiona na swą towarzyszkę. Bowiem wraz z płomieniami kurczy się, przygarbia Ania. Trzaskają, skwierczą patyki, lecz coraz wolniej, coraz cieniej, coraz marniej... i starzeje się, starzeje się Ania. z młodej dziewczyny robi się najpierw kobieta, gospodyni, coraz starsza i starsza, i w końcu zupełna starowinka, z bąblem na nosie. Brzeg rzeki zamienia się w kuchnię, ognisko w piec. Kochana Babcia siedzi na swoim ulubionym krzesełku, koło żeliwnego piecyka. Pilnuje ognia i bajkę opowiada. Alicja podchodzi do okna. Granatowe niebo nie jest już takie straszne. Srebrny księżyc i gwiazdy konkurują ze światłem latarń. Alicja przez okno widzi, jak mama, tato i siostra zbliżają się do domu. Buty szurają przed progiem, skrzypią drzwi. Nie śpicie? - pyta mama. Alicja podbiega i wita się z rodzicami i siostrą. Nie. Czekamy na was. Trzeba było się położyć. Już późno. Nie nudziło wam się tak siedzieć przy tym ogarku? - Teraz dopiero Alicja spostrzega, że na stole dopala się świeczka. Wcale. Babcia opowiadała mi bardzo ciekawą historię. To dobrze. - odpowiada mama i siada na kanapie. - Ale jestem zmęczona. Ja też! - wtóruje siostra. - Zapaliliśmy znicze na wszystkich grobach. Byliśmy u dziadka, u wujka Jot i cioci takiej a takiej... Spotkaliśmy tych i tamtych... - wylicza. - O, widzę, że Babcia piekła placuszki! Świetnie, umieram z głodu! Tato zzuł ciężkie, jesienne buty. Czas spać. Położyli się do łóżek. Rodzice w jednym pokoju, a dziewczynki z babcią w drugim. Babciu - po chwili, w ciszy rozległ się delikatny szept. Co, kotusiu? Dziękuję. To była najpiękniejsza opowieść, jaką kiedykolwiek słyszałam. Zapamiętam na zawsze. Cieszę się, Aluniu. A teraz już śpij. Dobranoc. Dobranoc, Babciu. Aniu. Ale Mała Alicja obudziła się w środku tej przedziwnej zadusznej nocy. Babcia siedziała przy oknie, z zapaloną świecą. Jakby dawała komuś znak. Jakby dawała sygnał komuś, kto zabłąkał się w ciemości. Mała Alicja chciała powiedzieć Babci, żeby tego nie robiła, bo może przywołać tu kogoś, kto nie powinien jeszcze pukać do ich domu. Ale znów zmorzył ja sen. Gdy rano się obudziła, Babci nie było. Odeszła daleko, z kimś na kogo tamtej nocy czekała... Mała Alicja bardzo potem płakała, lecz gdy się uspokoiła, zrozumiała, że każdy kto nas opuszcza, nie opuszcza nas na zawsze. Abyśmy łatwiej mogli znieść czasową rozłąkę, pozostawia nam swoją opowieść.
POLSKA LITERA
Bajki
Wiersze
Dom
Sklep
Edukacja
Kontakt