Wszelkie prawa zastrzeżone!
Wszystkie teksty, rysunki, zdjęcia oraz wszystkie inne informacje opublikowane na niniejszych stronach podlegają prawom autorskim polskalitera.com Wszelkie kopiowanie, dystrybucja, elektroniczne przetwarzanie
oraz przesyłanie zawartości bez zezwolenia autora jest zabronione.
Pan Andrzej
Na
ulicy
Szczęśliwej
pod
numerem
siedem
mieszkał
sobie
Pan
Andrzej.
Ściągnął
na
się
biedę.
Fatum
w szpony
złapało,
pecha
miał,
że
nie
wiem,
ten
miły
Pan
Andrzej.
Spod
numeru
siedem.
Czarne
Mruczki
z ulicy
zawarły
czarci
pakt-
gdy
Andrzej
z domu
wychodził,
z zasady
na
kota
wpadł.
Jeden
przebiegł
mu
drogę,
drugi
błysnął
ślipiami,
trzeci
wskoczył
na
głowę
lub
plątał
się
pod
nogami.
Abra-
mru-mru-
kadabra...
tyci-kici
śmiech...
drabina-wiadro-farba,
taki
pech
to
grzech!
Abra-mru-mru-kadabra...
niezwykły to był pech, na ramię paćka spadła- gołębi dziki śmiech!
Przy
goleniu,
niechcący
(jak
to
się
stało,
jak?),
nowe
lustro
strącił-
stłukło
się
w drobny
mak.
Na
śniadanie, do kawy, mleko dziś wykipiało- Pan Andrzej łzę ociera:
W dodatku się rozlało!
Z
siedmiu
straszy
kątów.
siedem
czarnych
kotów,
siedem
lat
i nieszczęść
siedem-
a Pan
Andrzej
tylko
jeden!
Z domu więc ucieka, przed losem się chowa... lecz znowu miał pecha- potknął się.
-
Podkowa!
O,
tego
już
za
wiele-
wstaje
i się
odgraża.-
Drwin,
kpin
wciąż
jestem
celem,
ten
status
mnie
obraża!
I wznosi palec w złości:
-Podkowo
bez
wartości...
A co
to?
Tu
w gazetach...
ogłasza
się
Arleta,
wróżka...
Mój
ty
świecie,
że
lepszej
nie znajdziecie. - To nie jest chwyt, ni żart, zamieni pecha w fart!
- Coś dla mnie!- krzyczy Andrzej.- Jest adres! Niedaleko. Jadę tam, a jakże! Ta wróżba jest pociechą.
Stoi koślawy domek, dach stary się rozpada, dziwić się nie wypada... Bim-bam- zajęczał dzwonek.
-Witam!-
słychać
w półmroku.
Pan
Andrzej
wytęża
wzrok,
robi
nieśmiały
krok...W
kadzideł
mdłym
obłoku, zza różowej rolety, profil wróżki Arlety. Tamburyn wybija ram-tam-tam:
-Jest pan tam? Jest pan sam? No, słucham...
- Jestem..- Pan Andrzej cicho odzywa się i chrząka, pod nosem coś tam bąka.
-A
niech
to
porwie
licho!
Nie
słyszę
pana
wcale.
Proszę
tu
podejść
do
mnie-
rzecze
Arleta,
skromnie
uchyla swe woale. -Zapraszam na pokoje- i śmieje się perliście.
Już wchodzę, oczywiście. Ja wcale się nie boję...
-No,
słucham,
w jakiej
sprawie-
Arleta
puszcza
oko,
wpatruje
się
głęboko.
Pan
Andrzej
śni
na
jawie.
Te
fioletowe usta... Ach, cóż to za kobieta, urocza z niej Arleta.
- Ja tu z powodu lustra...
Zbitego?
Tak, zbitego.
-Ach,
panie
kochany,
to
pech
jest
murowany
i siedem
nieszczęść
z tego.
Kula
nam
coś
podpowie...
Z fusów
powróżę
może
i lany
wosk
pomoże.
Miksturę
wnet
też
zrobię...-
zerwała
się
Arleta,
Andrzej
wyczuł kłopoty, wyszły mu siódme poty, gdy spadła filiżanka.
- E, tam...
A
za
nią
obraz
w ramkach,
a za
nim
Arleta
w woalach
i roletach
stoczyła
się
w kąt.
Uciekaj,
uciekaj
Andrzejku stąd! Szukałeś pomocy, a tu ambaras- dwoje pechowców spotkało się naraz.
Pan
Andrzej,
dżentelmen,
Arlecie
się
kłania,
całuje
rączki,
ramię
podaje,
a ona
z gracją
z nieładu
wstaje, atencjom Andrzeja się nie wzbrania.
Zegary
biją
godzinę
trzynastą,
trzynastego
w piątek,
w adar
szeni1.
Taksówkarz
pannie
welon
przytrzasnął,
obrączki
wypadły
z dziurawej
kieszeni.
Wróżka
Arleta
śnieży
się
w bieli,
obok
Pan
Andrzej
w przykrótkich
rękawach.
Teraz
się
wszystko
na
dobre
zmieni-
chlap!
Prysło
błoto.
Cudownie.
Brawa.
Chlip,
chlap
w kałużę,
kap
w zmokłą
kurę,
wiatr
świsnął
róże,
oberwał
chmurę.
Goście
uciekli
już
do
kościoła.
Dudnią
organy
z niezwykłym
fałszem.
Wpływa
Arleta,
szczęśliwa,
wesoła,
nurkuje
Andrzej,
tuż
pod
ołtarzem.
Za
nimi
całe
morze
miłości,
przed
nimi
przyszłość
świetlana,
jasna.
Zauroczeni
do
szpiku
kości...
Arleto, biorę cię- Andrzej zakasłał.
I
nie
opuszczę-
wzdycha
Arleta.
Ktoś
siorbnął,
kichnął
i wytarł
nos.
A potem
proszono
na
huczną
fetę
i balowano całą noc.
Dość
jeszcze
wspomnieć,
że
Państwo
Młodzi
z balu
trafili
do
szpitala,
gdyż
Andrzejowi
toast
zaszkodził,
Arleta
w tańcu
nogę
złamała.
A na
Szczęśliwej-
tłok
niemały-
z całego
miasta
czarne
kocurki
cierpliwie
siedziały, wyczekiwały, i pracowicie ostrzyły pazurki.
Mnożymy, koledzy. Pech razy dwa- czternaście lat nieszczęść. Hip, hip, hura!
Abra-mru-mru-kadabra... tyci-kici śmiech, drabina-wiadro-farba... Co za pech, co za pech!