Wszelkie prawa zastrzeżone! Wszystkie teksty, rysunki, zdjęcia oraz wszystkie inne informacje opublikowane na niniejszych stronach podlegają prawom autorskim polskalitera.com Wszelkie kopiowanie, dystrybucja, elektroniczne przetwarzanie oraz przesyłanie zawartości bez zezwolenia autora jest zabronione.
BAGIENNIK
dzieś całkiem niedaleko, w pięknej, zielonej wsi, gdzie zboże rośnie gęsto a krowy daja dużo mleka, żył sobie pewien chłopiec. Chłopiec ten miał na imię Bartek. Cóż można było rzec o nim..? A same dobre rzeczy. Uczył się pilnie, pomagał w domu, zawsze uczynny, miły, koleżeński. Pewnie pomyślisz sobie, że nie znalazłaby się osoba we wsi, która nie polubiłaby tak sympatycznego chłopca. Niestety! Dzieci w szkole i na podwórku nie chciały się z nim bawić, wyśmiewały się z niego i powtarzały często tak: Nie chcemy cię tu! Wracaj na bagna, obdartusie. Żaby i kraby to twoje towarzystwo! Nieładnie, oj, nieładnie, tak się odzywać, prawda? Ale dzieci z wioski myślały, że to fajna zabawa. Zwłaszcza pewny siebie i bardzo grubiutki, syn sołtysa, Jacek. Jacek mieszkał w samym centrum wsi, w olbrzymim domu wypełnionym po brzegi wszelkiego rodzaju zabawkami. Dom otoczony był równie wielkim ogrodem, w którym każdego dnia pompowano nadmuchiwaną zjeżdżalnię, nadmuchiwany zamek, nadmuchiwany basen, by nadmuchany i nadęty Jacek miał gdzie się wyszaleć z kolegami. Każde dziecko w wiosce chciało należeć do grona kolegów Jacka. Łatwo się domyślisz, że taki kolega czy koleżanka mogli bawić się na okrągło jego wspaniałymi zabawkami, byli zapraszani na przyjęcia, gdzie czekały na nich najpyszniejsze desery i lody, mogli hasać do woli na jego fantastcznym placu zabaw. Dzieci starały się naśladować więc Jacka, zachowywać jak on, śmiać się z tego co on, powtarzać jego słowa i we wszystkim się z nim zgadzać. A że Jacek szalenie lubił nabijać się z Bartka, inne dzieci szybko to podłapały i nikt już nie przejmował się uczuciami biednego chłopca. Nawet dorośli, którzy powinni wiedziec więcej, zwrócić uwagę swoim pociechom, tolerowali te brzydkie zachowania i sami odwracali spojrzenia, gdy mama Bartka chodziła i rozpytywała za pracą. Odpowiadali tylko: Niestety, na razie nie mogę ci pomóc. U mnie też teraz cienko. Potrzebujemy wprawdzie kogoś, ale widzisz... kogoś bardziej krzepkiego. Lub też: Dobrze się czujesz? Wyglądasz tak niewyraźnie. Powinnaś się leczyć! W takim stanie nie możesz pracować. I kiwali głowami zamykając drzwi. Tak, mama Bartka była bardzo chora, ale nie miała pieniędzy na leczenie. Nie miała zdrowia, by przyjęli do pracy więc koło losu zamykało się. Najbardziej martwiła się o swojego synka. Z trudem wysupływała ostatnie grosze, by ugotować skromny obiad. Ubrania nosił stare, poobdzierane, dołożono mu więc kolejną łatkę - obdartusa, przezwisko, które słyszał każdego dnia. Tak, tak, Bartek wyróżniał się na tle tej pięknej, zadbanej wioski. Jego dom również. Stał całkiem na uboczu, pochylony, z cieknącym dachem, z zabiedzonym ogródkiem. Za nim rozciągały się już tylko bagna i wyglądało to tak, jakby nawet ten domek został zepchnięty na sam kraj wsi. Niechciany, ubogi i brzydki. Przynajmniej na zewnątrz. Bo wewnątrz, gdyby ktoś zechciał zaglądnąć, znajdował się dobry, jasny świat. Kolorowe kredki, które Bartek wyjmował po szkole, kartki z zeszytów, jak skrzydła papierowych ptaków, i marzenia wirujące pod sufitem, i bezcenny uśmiech mamy. Powoli mijała jesień. Nastały chłody. Mama Bartka postanowiła sprzedać swój złoty łańcuszek, ostatnią pamiątkę, by kupić synkowi ciepłe buty. Bartek doceniał jej poświęcenie i dbał o nowe buty, jak mógł. Nie były modne, lecz porządne i wytrzymałe, i bardzo się z nich cieszył. Jacek też dostał prezent. Z miasta przyjechał wujek i przywózł mu elektryczną wyścigówkę. Wyglądała jak prawdziwy samochód. Jacek objeżdżał nią całą wieś i trąbił na dzieciaki. Oczywiście każdy chciał się przejechać, ale Jacek nie spieszył się z pożyczeniem auta. Jeździł i jeździł. W pewnej chwili zauważył Bartka, przypatrującego mu się w milczeniu. Zatrzymał się nieopodal. Hej, chcesz pojeździć? Bartek nie odpowiedział. Nie wierzył własnym uszom. Dzieci zamilkły, również zaskoczone. Przyglądały się scenie. Pytam się. To co, chcesz, czy nie? - nalegał Jacek. Czyżby zmienił się, zrozumiał, jak źle się zachowywał do tej pory? No, podejdź tu, nie wstydź się. - zachęcał. Bartek niepewnie podszedł do samochodu. Fajny, co nie? Najnowszy model. Siadaj. Super się prowadzi. - zapraszał, mrugając wciąż do Bartka. - No dalej, śmiało. Przecież cię nie ugryzie. - zaśmiał się. Bartek dotknął kierownicy, lecz zanim zdążył wejść do samochodu, Jacek dał znak i kilku koleżków runęło nań jednocześnie, powalając go na ziemię. Ty obdartusie, ty brudasie! - darł się Jacek Jak śmiesz dotykać moją nowiutką wyścigówkę! Jak śmiesz! Spuszczę ci takie manto, że popamiętasz! Jacek, ale sam powiedziałeś...- wyrwało się Kaśce. Cicho bądź! Niczego nie powiedziałem. A ty, lepiej uważaj, bo pomyślę, że z nim trzymasz.- zagroził i Kaśka zamilkła. Odwróciła tylko oczy od leżącego w błocie Bartka. Chłopcy poszturchiwali go i śmiali się: Ale pięknie wyglądasz. Jak bagiennik! A to dobre! Faktycznie. Wynoś się na bagna, gdzie twoje miejsce. Nic tu po tobie! W końcu go puścili. Poturbowany i ubłocony pobiegł przed siebie. Daleko, daleko, goniły go wyzwiska i złośliwy śmiech: Mazgaj! Brudas! Obszarpaniec! Dokąd uciec? Do domu? Nie. Nie pokaże się tak mamie. Strasznie by się zmartwiła. I bez tego miała mnóstwo kłopotów. Więc dokąd? Biegł i biegł, pochłonięty myślami, nie zważając, że już dawno zboczył ze ścieżki, pozostawiając domy i wioskę w tyle. Teren zrobił sie bardziej grząski, galaretowaty. Bagniska! Oj, niedobrze, że się tu zapędził. Bagna były niebezpieczne. Dorośli zabraniali dzieciom bawić się w ich pobliżu. Powiadano, że mieszkał tu zły Bagiennik. Prawda czy nie, bagniska były gęste, głębokie i jeden nieostrożny krok mógł kosztować życie. Galaretowata, zdradliwa powierzchnia mogła wciągnąć śmiałka do wnętrza, z którego nie było już wyjścia. Bartek wciąż parł naprzód, nie zdając sobie sprawy, że oto wszedł na zakazany teren. nagle! Coś chlupnęło i noga chłopca utkwiła w błotnistej brei. Coś chwyciło go za stopę i z całej siły zaczęło ciągnąć w dół. Bartek krzyknął przerażony, bo tuż pod powierzchnią błysnęły duże, wyłupiaste żabie ślipia. Szarpnął z całych sił, by się uwolnić, ale ruch spowodował, że bagno zafalowało i jeszcze bardziej zagłębił się w gęstej mazi. Widział już wyraźnie, że trzyma go jakaś bezkształtna,przypominająca rozmokłą grudę ziemi, istota, o długich patykowatych rękach zakończonych błoniastymi palcami. Aaaaa... Ratunku! Bagiennik! Puść mnie potworze! Pomocy....! - darł się Bartek jak oparzony, lecz któż go mógł usłyszeć tu, na pustych bagniskach? Istota odpowiedziała jakimś niezrozumiałym bulgotem i prychnięciem nie zwalniając uścisku. Czuł, jak noga coraz bardziej zapada się w błoto, za chwilę on sam przepadnie w tej obrzydliwej brei. Zawziął się jednak, wymacał ziemię za sobą i w jakiś cudowny sposób dłonie natrafiły na wystający konar drzewa. Złapał go, jak ostatnią deskę ratunku, podciągnął się, szarpnął ciałem z całej siły i hurraaa! Uwolnił nogę ze złej mocy. Bagiennik zniknął tak, jak się pojawił, zabierając ze sobą but. Bartek leżał na ziemi dysząc i odpoczywając. Nieźle najadł się strachu! Już nigdy w życiu nie zrobi takiego głupstwa! O, nie! Niech się śmieją ile chcą. Ma to gdzieś. Dobra. Ale co teraz? Jak odzyskać but, który mama z takim trudem zdobyła? Zima za pasem, buty będą potrzebne. Złość ogarnęła Bartka. Krzyknął w stronę bagien: Ej, ty. Oddaj but! Cisza. Błoto ani drgnie. Słyszysz? Oddawaj. To jedyne buty jakie mam. Cisza. Dalej cisza. Postanowił spróbować ostatni raz: Proszę. To prezent od mamy! Znowu nic. Chociaż... A jednak! Coś zachlupotało, zabulgotało i wylazło, maziaste, bure, rozlazłe. Błyskały się w mroku wyłupiaste żabie oczyska, wesoło jakoś i złośliwie. Stwór ozwał się swym dziwnym, bulgoczącym głosem: Co się tak drzesz. Ani chwili spokoju na moich bagnach odkąd tu przylazłeś. Oddaj mi but! Co wpadło w bagnisko, to moje. Ale ja nie mogę wrócić do domu bez buta. To moja jedyna para. Mama będzie bardzo smutna. Ha! Ty się lepiej ciesz, żeś cały nie wpadł do mojego królestwa, bo już by było po tobie, bratku. Mama cię nie ostrzegała, żeby przy bagnach się nie kręcić? Ostrzegała. - zwiesił głowę Bartek. No! Ale wiesz co? Możemy ubić interes. Fant za fant. Oddam ci but, jeśli ty dasz mi w zamian coś cennego. Coś, co mnie zainteresuje, zaskoczy, rozbawi i zdenerwuje jednocześnie. Ale ja nic nie mam! Spójrz- kurtka, spodnie i te buty, to wszystko. W domu też bieda. Cóż ja ci mogę dać? Namyśl sie dobrze. Jak wymyślisz to przyjdź z powrotem i się wymienimy. Tymczasem żegnam! Zaczekaj! - ale Bagiennik plusnął do wody i Bartek został sam. Coś interesującego, zaskakującego, zabawnego, i denerwującego... No, no. Niełatwa sprawa.- pomyślał i dumał tak całą powrotną drogę. W domu mama ręce załamała. Utrapienie moje. Jak ty wyglądasz, dziecko! Czy nie wiesz, że nie stać nas na nowe ubranie? Czy niczego nie rozumiesz? - Zaglądnęła mu w oczy. - Gdzieś ty się podziewał, już wieczór. Martwiłam się o ciebie. Rozpytywałam. Przepraszam, mamo. Jest za co! Zdejmuj, spróbuję to wyczyścić. A gdzie drugi but? Zgubiłem na bagnach. Na bagnach?! Przecież wiesz, że nie wolno tam chodzić! Och, synku, synku! Same zmartwienia. Obiecaj mi, że więcej tam nie pójdziesz. Ale muszę. Słucham? Widziałem Bagiennika. To on ukradł mi but. Ale obiecał, że odda, jeśli przyniosę mu coś cennego. Oj, synku, synku. Bagiennik? To bajki. Poza tym, my nie posiadamy niczego cennego. Jedyne twoje bogactwo to wyobraźnia, mój drogi. Tego to akurat mamy w nadmiarze. dodała już nieco weselej. Uśmiechnęła się i pogłaskała go po ubłoconych włosach. - No, zmykaj do kąpieli. Jutro szkoła, trzeba rano wstać. Widziałem Bagiennika. To on ukradł mi but. Ale obiecał, że odda, jeśli przyniosę mu coś cennego. Oj, synku, synku. Bagiennik? To bajki. Poza tym, my nie posiadamy niczego cennego. Jedyne twoje bogactwo to wyobraźnia, mój drogi. Tego to akurat mamy w nadmiarze. dodała już nieco weselej. Uśmiechnęła się i pogłaskała go po ubłoconych włosach. - No, zmykaj do kąpieli. Jutro szkoła, trzeba rano wstać. Ale Bartek nie mógł zasnąć. Gdy tylko zamykał oczy, przypominał mu się Bagiennik i jego słowa. Coś cennego, co go zainteresuje, zaskoczy, rozbawi i zdenerwuje jednocześnie... Poderwała go nagła myśl, mało z łóżka nie zeskoczył. Aha! Mam! To na pewno go zainteresuje, zaskoczy, rozbawi i zdenerwuje jednocześnie! Mama jak zawsze miała rację! Nareszcie wiedział co zrobić! Następnego dnia, jak gdyby nigdy nic, poszedł do szkoły w jednym bucie. Było mu trochę zimno, dzieciaki pękały ze śmiechu, ale co tam! Czy mógł się tym przejmować? Przecież, jak wiemy, miał ważniejsze sprawy na głowie! Musi spotkać się z Bagiennikiem! Zaraz po szkole wrócił do domu i zabrał się do pracy. Przez cały wieczór przygotowywał coś w tajemnicy. W końcu, zadowolony z rezultatu, poszedł spać. Kolejnego dnia, wybrał się na bagna. Zawołał: Ej, Bagienniku! Bagienniku! Przyniosłem coś dla ciebie! Po niedługim czasie z błotnych toni wyłoniła się dziwno-śmieszna głowa i wybałuszone oczka. Znowu się drzesz, nieznośny dzieciaku! No, pokaż, pokaż, co tam trzymasz za pazuchą. Najpierw oddaj but. He! Targować się chce. Co za smarkacz! - zabulgotał Bagiennik. - Pokaż mi zaraz co dla mnie masz, a jak mi się spodoba to oddam ci twoją zgubę. Cóż zrobić. Niech i tak będzie.- westchnął Bartek, nie dowierzając zbytnio Bagiennikowi. Delikatnie wyjął zawiniątko i rozłożył przed zaciekawionym Bagiennikiem. Stwór spojrzał i... zachichotał. Chichot przemienił się w śmiech, śmiech w rechot, rechot w całą kaskadę radości. Bagiennik śmiał się i śmiał, jakby nie mógł przestać. A gdy tylko przestawał, spoglądał na nowo i znów zaśmiewał się do łez, jakby go ktoś łaskotał po piętach. Dobre, dobre to! Ach, nie mogę! He-he-he! Masz talent chłopcze, ubawiłem się do łez! Chi-chi-chi! Ha-ha- ha! Ale powiedz mi, chłopcze, chi- chi-chi! Ha-ha-ha! Kto to jest? Ta okropna maszkara na obrazku? Nie widzisz? To ty! - odrzekł Bartek. Oj! Zabulgotało, zakotłowało się na bagnisku. Ja!!!!- wrzasnął Bagiennik- Ten brzydal, wymoczek, stwór nieziemski to mam być ja?! Pan na Bagnisku?! No tak. To karykatura. Taki śmieszny obrazek. Chociaż, w tym wypadku, niewiele różni się od oryginału... Oj! Bagiennik wyglądał na nieźle wkurzonego. Bartek czekał, co się teraz wydarzy. Ha! - odezwała się znów istota- No, dobre, dobre to jest. Coraz lepsze. Gratuluję! Przeszedłeś próbę. Udało ci się mnie zaciekawić i rozśmieszyć, zaskoczyć i zdenerwować za jednym zamachem. Teraz ja mam dla ciebie niespodziankę. Wskakuj do błota! Co? Nie taka była umowa! Wskakuj, mówię ci, raz- dwa! O co to, to nie! Oszukałeś mnie. Ukradłeś but a teraz chcesz mnie w całości! Dość tych ceregieli! - zniecierpliwił się Bagiennik, wyciągnął swoje długie łapska i zanim Bartek zdążył zaprotestować, rzucił go w sam środek grzęzawiska. Ojojoj! Jakby wylądował w budyniu, albo gęstej śmietanie! To dziwne, ale mógł swobodnie oddychać. To chyba czary. Dookoła wirowały błotniste leje, wyglądały jak tunele. To tu, to tam rozchlapywały się i ściekały ściany i sufity, nieustannie zmieniając kształy i rozmiary. Bagiennik poszedł przodem, Bartek za nim, zauważając, że przy każdym ruchu miękkie masy błota przesuwają się i ustępują przed nimi. Szybko nauczył się omijać bańki powietrza, które raz po raz pękały z hukiem bez najmniejszego ostrzeżenia. Weszli właśnie w głąb wielkiego leja. Chłopiec z zainteresowaniem rozglądał się po królestwie Bagiennika. Uszli już spory kawałek, gdy oczom Bartka ukazała się wspaniała sala, oświetlona bagiennymi ognikami. Ściany spływały wszystkimi odcieniami brązu, niczym czekoladowe fontanny, a pośrodku stała niesamowita góra kolorowych butów. Buty pochodziły z różnych epok i krajów. Niektóre wyglądały naprawdę przedziwnie. Czego tam nie było? Kozaki, trzewiki, sandały, mokasyny, trampki, szpilki, trapery, kalosze, ciżemki, botki, buty spotowe, koturny, kierpce, chodaki, łapcie...a każdy but ładnie wypolerowany, zreperowany, błyszczący. Jeszcze nigdy nie widziałem czegoś takiego! - zachwycił się chłopiec. Tak. To moja kolekcja. Zbieram je od lat. Niesamowite! To tu trafiają wszystkie zgubione w błocie buty! O jest też mój! Wygląda jak nowy! Bagiennik uśmiechnął się krzywym, lecz dobrotliwym uśmiechem. Posłuchaj. W nagrodę za celujące wykonanie zadania pozwalam ci wybrać parę nowych butów z mojej kolekcji. Czy naprawdę mogę? - spytał Bartek, wskazując na wspaniałe, czerwone, sportowe buty z naszywkami ze Spidermanem, o jakich zawsze marzył. Oczywiście! Zasłużyłes sobie na nie. Dziękuję! Nie ma za co. Na zakończenie, dam ci jeszcze dobrą radę. Masz talent i wyobraźnię chłopcze. A to większy skarb niż złoto i srebro. Tego nikt ci nie może odebrać i nigdy się nie wyczerpie. Wyjdź na powierzchnię i rysuj. Rysuj to, co czujesz i widzisz. Nie bój sie, pracuj i nigdy się nie poddawaj. Zrozumiałeś? Bartek pokiwał energicznie głową. No, a teraz zmykaj już, zanim się rozczulę! - zabulgotał Bagiennik i głośno siorbnął nosem. Wnet błoto się rozstąpiło i chłopiec został wyrzucony na suchy brzeg. Dziękuję! - wykrzyknął ostatni raz i skierował się w stronę domu. Mama klasnęła w dłonie widząc jego nowe buty. W szkole dzieciaki wybałuszały oczy, najbardziej gruby Jacek, któremu zawsze było mało. On również postanowił dostać od Bagiennika takie buty. Jego krótka przygoda nie miała jednak szczęśliwego zakończenia. Nie dość, że nie dostał butów, to wpadł do błota, zgubił swoje, a sam mało co nie utonął. Na dodatek zniszczył całe ubranie i dostał w domu lanie. Taka spotkała go, zasłużona, kara. Bartek wykorzystał swój talent. Rysował karykatury tak umiejętnie, tak trafnie eksponował wady i zalety, że wkrótce każdy chciał mieć swoją wesołą podobiznę. Ludzie śmiali się ze swych przywar i starali się być lepsi. Mamie i Bartkowi nie brakowało już pieniędzy. Kupili nowy, ładny domek i różne potrzebne rzeczy. A potem, gdy Bartek dorósł, wyruszył w świat i wkrótce stał się cenionym artystą. A każdy, kto spojrzał w jego obrazy, zaglądał w głąb własnej duszy. Kto wie, może go kiedyś spotkasz, gdy tak chodzi od miasta do miasta, od wsi do wsi i pędzlem, jak czarodziejską różdżką, odmienia ludzkie serca.
POLSKA LITERA
Bajki
Wiersze
Dom
Sklep
Edukacja
Kontakt