Wszelkie prawa zastrzeżone!
Wszystkie teksty, rysunki, zdjęcia oraz wszystkie inne informacje opublikowane na niniejszych stronach podlegają prawom autorskim polskalitera.com Wszelkie kopiowanie, dystrybucja, elektroniczne przetwarzanie
oraz przesyłanie zawartości bez zezwolenia autora jest zabronione.
BAGIENNIK
dzieś
całkiem
niedaleko,
w
pięknej,
zielonej
wsi,
gdzie
zboże
rośnie
gęsto
a
krowy
daja
dużo
mleka,
żył
sobie
pewien
chłopiec.
Chłopiec
ten
miał
na
imię
Bartek.
Cóż
można
było
rzec
o
nim..?
A
same
dobre
rzeczy.
Uczył
się
pilnie,
pomagał
w
domu,
zawsze
uczynny,
miły,
koleżeński.
Pewnie
pomyślisz
sobie,
że
nie
znalazłaby
się
osoba
we
wsi,
która
nie
polubiłaby
tak
sympatycznego
chłopca.
Niestety!
Dzieci
w
szkole
i
na
podwórku
nie
chciały
się
z
nim
bawić,
wyśmiewały się z niego i powtarzały często tak:
–
Nie chcemy cię tu! Wracaj na bagna, obdartusie. Żaby i kraby to twoje towarzystwo!
Nieładnie,
oj,
nieładnie,
tak
się
odzywać,
prawda?
Ale
dzieci
z
wioski
myślały,
że
to
fajna
zabawa.
Zwłaszcza pewny siebie i bardzo grubiutki, syn sołtysa, Jacek.
Jacek
mieszkał
w
samym
centrum
wsi,
w
olbrzymim
domu
wypełnionym
po
brzegi
wszelkiego
rodzaju
zabawkami.
Dom
otoczony
był
równie
wielkim
ogrodem,
w
którym
każdego
dnia
pompowano
nadmuchiwaną
zjeżdżalnię,
nadmuchiwany
zamek,
nadmuchiwany
basen,
by
nadmuchany
i
nadęty
Jacek
miał
gdzie
się
wyszaleć
z
kolegami.
Każde
dziecko
w
wiosce
chciało
należeć
do
grona
kolegów
Jacka.
Łatwo
się
domyślisz,
że
taki
kolega
czy
koleżanka
mogli
bawić
się
na
okrągło
jego
wspaniałymi
zabawkami,
byli
zapraszani
na
przyjęcia,
gdzie
czekały
na
nich
najpyszniejsze
desery
i
lody,
mogli
hasać
do
woli
na
jego
fantastcznym
placu
zabaw.
Dzieci
starały
się
naśladować
więc
Jacka,
zachowywać
jak
on,
śmiać
się
z
tego
co
on,
powtarzać
jego
słowa
i
we
wszystkim
się
z
nim
zgadzać.
A
że
Jacek
szalenie
lubił
nabijać
się
z
Bartka,
inne
dzieci
szybko to podłapały i nikt już nie przejmował się uczuciami biednego chłopca.
Nawet
dorośli,
którzy
powinni
wiedziec
więcej,
zwrócić
uwagę
swoim
pociechom,
tolerowali
te
brzydkie
zachowania
i
sami
odwracali
spojrzenia,
gdy
mama
Bartka
chodziła
i
rozpytywała
za
pracą. Odpowiadali tylko:
–
Niestety,
na
razie
nie
mogę
ci
pomóc.
U
mnie
też
teraz
cienko.
Potrzebujemy
wprawdzie
kogoś, ale widzisz... kogoś bardziej krzepkiego.
Lub też:
–
Dobrze
się
czujesz?
Wyglądasz
tak
niewyraźnie.
Powinnaś
się
leczyć!
W
takim
stanie
nie
możesz pracować.
I
kiwali
głowami
zamykając
drzwi.
Tak,
mama
Bartka
była
bardzo
chora,
ale
nie
miała
pieniędzy
na
leczenie.
Nie
miała
zdrowia,
by
przyjęli
ją
do
pracy
więc
koło
losu
zamykało
się.
Najbardziej
martwiła
się
o
swojego
synka.
Z
trudem
wysupływała
ostatnie
grosze,
by
ugotować
skromny
obiad.
Ubrania
nosił
stare,
poobdzierane,
dołożono
mu
więc
kolejną
łatkę
-
obdartusa,
przezwisko,
które
słyszał
każdego
dnia.
Tak,
tak,
Bartek
wyróżniał
się
na
tle
tej
pięknej,
zadbanej
wioski.
Jego
dom
również.
Stał
całkiem
na
uboczu,
pochylony,
z
cieknącym
dachem,
z
zabiedzonym
ogródkiem.
Za
nim
rozciągały
się
już
tylko
bagna
i
wyglądało
to
tak,
jakby
nawet
ten
domek
został
zepchnięty
na
sam
kraj
wsi.
Niechciany,
ubogi
i
brzydki.
Przynajmniej
na
zewnątrz.
Bo
wewnątrz,
gdyby
ktoś
zechciał
zaglądnąć,
znajdował
się
dobry,
jasny
świat.
Kolorowe
kredki,
które
Bartek
wyjmował
po
szkole,
kartki
z
zeszytów,
jak
skrzydła
papierowych
ptaków, i marzenia wirujące pod sufitem, i bezcenny uśmiech mamy.
Powoli
mijała
jesień.
Nastały
chłody.
Mama
Bartka
postanowiła
sprzedać
swój
złoty
łańcuszek,
ostatnią
pamiątkę,
by
kupić
synkowi
ciepłe
buty.
Bartek
doceniał
jej
poświęcenie
i
dbał
o
nowe
buty, jak mógł. Nie były modne, lecz porządne i wytrzymałe, i bardzo się z nich cieszył.
Jacek
też
dostał
prezent.
Z
miasta
przyjechał
wujek
i
przywózł
mu
elektryczną
wyścigówkę.
Wyglądała
jak
prawdziwy
samochód.
Jacek
objeżdżał
nią
całą
wieś
i
trąbił
na
dzieciaki.
Oczywiście
każdy
chciał
się
przejechać,
ale
Jacek
nie
spieszył
się
z
pożyczeniem
auta.
Jeździł
i
jeździł.
W
pewnej chwili zauważył Bartka, przypatrującego mu się w milczeniu. Zatrzymał się nieopodal.
–
Hej, chcesz pojeździć?
Bartek
nie
odpowiedział.
Nie
wierzył
własnym
uszom.
Dzieci
zamilkły,
również
zaskoczone.
Przyglądały się scenie.
–
Pytam
się.
To
co,
chcesz,
czy
nie?
-
nalegał
Jacek.
Czyżby
zmienił
się,
zrozumiał,
jak
źle
się
zachowywał do tej pory?
–
No, podejdź tu, nie wstydź się. - zachęcał. Bartek niepewnie podszedł do samochodu.
–
Fajny,
co
nie?
Najnowszy
model.
Siadaj.
Super
się
prowadzi.
-
zapraszał,
mrugając
wciąż
do
Bartka. - No dalej, śmiało. Przecież cię nie ugryzie. - zaśmiał się.
Bartek
dotknął
kierownicy,
lecz
zanim
zdążył
wejść
do
samochodu,
Jacek
dał
znak
i
kilku
koleżków runęło nań jednocześnie, powalając go na ziemię.
–
Ty
obdartusie,
ty
brudasie!
-
darł
się
Jacek
–
Jak
śmiesz
dotykać
moją
nowiutką
wyścigówkę!
Jak śmiesz! Spuszczę ci takie manto, że popamiętasz!
–
Jacek, ale sam powiedziałeś...- wyrwało się Kaśce.
–
Cicho
bądź!
Niczego
nie
powiedziałem.
A
ty,
lepiej
uważaj,
bo
pomyślę,
że
z
nim
trzymasz.-
zagroził i Kaśka zamilkła. Odwróciła tylko oczy od leżącego w błocie Bartka.
Chłopcy poszturchiwali go i śmiali się:
–
Ale
pięknie
wyglądasz.
Jak
bagiennik!
A
to
dobre!
Faktycznie.
Wynoś
się
na
bagna,
gdzie
twoje miejsce. Nic tu po tobie!
W
końcu
go
puścili.
Poturbowany
i
ubłocony
pobiegł
przed
siebie.
Daleko,
daleko,
goniły
go
wyzwiska i złośliwy śmiech:
–
Mazgaj! Brudas! Obszarpaniec!
Dokąd
uciec?
Do
domu?
Nie.
Nie
pokaże
się
tak
mamie.
Strasznie
by
się
zmartwiła.
I
bez
tego
miała
mnóstwo
kłopotów.
Więc
dokąd?
Biegł
i
biegł,
pochłonięty
myślami,
nie
zważając,
że
już
dawno
zboczył
ze
ścieżki,
pozostawiając
domy
i
wioskę
w
tyle.
Teren
zrobił
sie
bardziej
grząski,
galaretowaty.
Bagniska!
Oj,
niedobrze,
że
się
tu
zapędził.
Bagna
były
niebezpieczne.
Dorośli
zabraniali
dzieciom
bawić
się
w
ich
pobliżu.
Powiadano,
że
mieszkał
tu
zły
Bagiennik.
Prawda
czy
nie,
bagniska
były
gęste,
głębokie
i
jeden
nieostrożny
krok
mógł
kosztować
życie.
Galaretowata,
zdradliwa
powierzchnia
mogła
wciągnąć
śmiałka
do
wnętrza,
z
którego
nie
było
już
wyjścia.
Bartek
wciąż
parł
naprzód,
nie
zdając
sobie
sprawy,
że
oto
wszedł
na
zakazany
teren.
Aż
nagle!
Coś
chlupnęło
i
noga
chłopca
utkwiła
w
błotnistej
brei.
Coś
chwyciło
go
za
stopę
i
z
całej
siły
zaczęło
ciągnąć
w
dół.
Bartek
krzyknął
przerażony,
bo
tuż
pod
powierzchnią
błysnęły
duże,
wyłupiaste
żabie
ślipia.
Szarpnął
z
całych
sił,
by
się
uwolnić,
ale
ruch
spowodował,
że
bagno
zafalowało
i
jeszcze
bardziej
zagłębił
się
w
gęstej
mazi.
Widział
już
wyraźnie,
że
trzyma
go
jakaś
bezkształtna,przypominająca
rozmokłą
grudę
ziemi,
istota,
o
długich
patykowatych
rękach
zakończonych błoniastymi palcami.
–
Aaaaa...
Ratunku!
Bagiennik!
Puść
mnie
potworze!
Pomocy....!
-
darł
się
Bartek
jak
oparzony,
lecz
któż
go
mógł
usłyszeć
tu,
na
pustych
bagniskach?
Istota
odpowiedziała
jakimś
niezrozumiałym
bulgotem
i
prychnięciem
nie
zwalniając
uścisku.
Czuł,
jak
noga
coraz
bardziej
zapada się w błoto, za chwilę on sam przepadnie w tej obrzydliwej brei.
Zawziął
się
jednak,
wymacał
ziemię
za
sobą
i
w
jakiś
cudowny
sposób
dłonie
natrafiły
na
wystający
konar
drzewa.
Złapał
go,
jak
ostatnią
deskę
ratunku,
podciągnął
się,
szarpnął
ciałem
z
całej
siły
i
hurraaa!
Uwolnił
nogę
ze
złej
mocy.
Bagiennik
zniknął
tak,
jak
się
pojawił,
zabierając
ze
sobą
but.
Bartek
leżał
na
ziemi
dysząc
i
odpoczywając.
Nieźle
najadł
się
strachu!
Już
nigdy
w
życiu
nie
zrobi
takiego
głupstwa!
O,
nie!
Niech
się
śmieją
ile
chcą.
Ma
to
gdzieś.
Dobra.
Ale
co
teraz?
Jak
odzyskać
but,
który
mama
z
takim
trudem
zdobyła?
Zima
za
pasem,
buty
będą
potrzebne.
Złość
ogarnęła Bartka. Krzyknął w stronę bagien:
–
Ej, ty. Oddaj but!
Cisza. Błoto ani drgnie.
–
Słyszysz?
Oddawaj.
To
jedyne
buty
jakie
mam.
Cisza.
Dalej
cisza.
Postanowił
spróbować
ostatni raz:
–
Proszę. To prezent od mamy!
Znowu
nic.
Chociaż...
A
jednak!
Coś
zachlupotało,
zabulgotało
i
wylazło,
maziaste,
bure,
rozlazłe.
Błyskały
się
w
mroku
wyłupiaste
żabie
oczyska,
wesoło
jakoś
i
złośliwie.
Stwór
ozwał
się
swym
dziwnym, bulgoczącym głosem:
–
Co
się
tak
drzesz.
Ani
chwili
spokoju
na
moich bagnach odkąd tu przylazłeś.
–
Oddaj mi but!
–
Co wpadło w bagnisko, to moje.
–
Ale
ja
nie
mogę
wrócić
do
domu
bez
buta.
To
moja jedyna para. Mama będzie bardzo smutna.
–
Ha!
Ty
się
lepiej
ciesz,
żeś
cały
nie
wpadł
do
mojego
królestwa,
bo
już
by
było
po
tobie,
bratku. Mama cię nie ostrzegała, żeby przy bagnach się nie kręcić?
–
Ostrzegała. - zwiesił głowę Bartek.
–
No!
Ale
wiesz
co?
Możemy
ubić
interes.
Fant
za
fant.
Oddam
ci
but,
jeśli
ty
dasz
mi
w
zamian
coś cennego. Coś, co mnie zainteresuje, zaskoczy, rozbawi i zdenerwuje jednocześnie.
–
Ale
ja
nic
nie
mam!
Spójrz-
kurtka,
spodnie
i
te
buty,
to
wszystko.
W
domu
też
bieda.
Cóż
ja
ci mogę dać?
–
Namyśl
sie
dobrze.
Jak
wymyślisz
to
przyjdź
z
powrotem
i
się
wymienimy.
Tymczasem
żegnam!
–
Zaczekaj! - ale Bagiennik plusnął do wody i Bartek został sam.
–
Coś
interesującego,
zaskakującego,
zabawnego,
i
denerwującego...
No,
no.
Niełatwa
sprawa.- pomyślał i dumał tak całą powrotną drogę.
W domu mama ręce załamała.
–
Utrapienie
moje.
Jak
ty
wyglądasz,
dziecko!
Czy
nie
wiesz,
że
nie
stać
nas
na
nowe
ubranie?
Czy
niczego
nie
rozumiesz?
-
Zaglądnęła
mu
w
oczy.
-
Gdzieś
ty
się
podziewał,
już
wieczór.
Martwiłam się o ciebie. Rozpytywałam.
–
Przepraszam, mamo.
–
Jest za co! Zdejmuj, spróbuję to wyczyścić. A gdzie drugi but?
–
Zgubiłem na bagnach.
–
Na
bagnach?!
Przecież
wiesz,
że
nie
wolno
tam
chodzić!
Och,
synku,
synku!
Same
zmartwienia. Obiecaj mi, że więcej tam nie pójdziesz.
–
Ale muszę.
–
Słucham?
–
Widziałem
Bagiennika.
To
on
ukradł
mi
but.
Ale
obiecał,
że
odda,
jeśli
przyniosę
mu
coś
cennego.
–
Oj,
synku,
synku.
Bagiennik?
To
bajki.
Poza
tym,
my
nie
posiadamy
niczego
cennego.
Jedyne
twoje
bogactwo
to
wyobraźnia,
mój
drogi.
Tego
to
akurat
mamy
w
nadmiarze.
–
dodała
już
nieco
weselej.
Uśmiechnęła
się
i
pogłaskała
go
po
ubłoconych
włosach.
-
No, zmykaj do kąpieli. Jutro szkoła, trzeba rano wstać.
–
Widziałem
Bagiennika.
To
on
ukradł
mi
but.
Ale
obiecał,
że
odda, jeśli przyniosę mu coś cennego.
–
Oj,
synku,
synku.
Bagiennik?
To
bajki.
Poza
tym,
my
nie
posiadamy
niczego
cennego.
Jedyne
twoje
bogactwo
to
wyobraźnia,
mój
drogi.
Tego
to
akurat
mamy
w
nadmiarze.
–
dodała
już
nieco
weselej.
Uśmiechnęła
się
i
pogłaskała
go
po
ubłoconych
włosach.
-
No, zmykaj do kąpieli. Jutro szkoła, trzeba rano wstać.
Ale
Bartek
nie
mógł
zasnąć.
Gdy
tylko
zamykał
oczy,
przypominał
mu
się
Bagiennik
i
jego
słowa.
Coś
cennego,
co
go
zainteresuje,
zaskoczy,
rozbawi
i
zdenerwuje
jednocześnie...
Poderwała
go
nagła
myśl,
mało
z
łóżka
nie
zeskoczył.
Aha!
Mam!
To
na
pewno
go
zainteresuje,
zaskoczy,
rozbawi i zdenerwuje jednocześnie! Mama jak zawsze miała rację! Nareszcie wiedział co zrobić!
Następnego
dnia,
jak
gdyby
nigdy
nic,
poszedł
do
szkoły
w
jednym
bucie.
Było
mu
trochę
zimno,
dzieciaki
pękały
ze
śmiechu,
ale
co
tam!
Czy
mógł
się
tym
przejmować?
Przecież,
jak
wiemy,
miał
ważniejsze
sprawy
na
głowie!
Musi
spotkać
się
z
Bagiennikiem!
Zaraz
po
szkole
wrócił
do
domu
i
zabrał
się
do
pracy.
Przez
cały
wieczór
przygotowywał
coś
w
tajemnicy.
W
końcu,
zadowolony
z
rezultatu, poszedł spać.
Kolejnego dnia, wybrał się na bagna. Zawołał:
–
Ej, Bagienniku! Bagienniku! Przyniosłem coś dla ciebie!
–
Po
niedługim
czasie
z
błotnych
toni
wyłoniła
się
dziwno-śmieszna
głowa
i
wybałuszone
oczka.
–
Znowu się drzesz, nieznośny dzieciaku! No, pokaż, pokaż, co tam trzymasz za pazuchą.
–
Najpierw oddaj but.
–
He!
Targować
się
chce.
Co
za
smarkacz!
-
zabulgotał
Bagiennik.
-
Pokaż
mi
zaraz
co
dla
mnie
masz,
a
jak
mi
się
spodoba to oddam ci twoją zgubę.
–
Cóż
zrobić.
Niech
i
tak
będzie.-
westchnął
Bartek,
nie
dowierzając zbytnio Bagiennikowi.
Delikatnie
wyjął
zawiniątko
i
rozłożył
przed
zaciekawionym
Bagiennikiem.
Stwór
spojrzał
i...
zachichotał.
Chichot
przemienił
się
w
śmiech,
śmiech
w
rechot,
rechot
w
całą
kaskadę
radości.
Bagiennik
śmiał
się
i
śmiał,
jakby
nie
mógł
przestać.
A
gdy
tylko
przestawał,
spoglądał
na
nowo
i
znów
zaśmiewał
się
do
łez,
jakby
go
ktoś łaskotał po piętach.
–
Dobre,
dobre
to!
Ach,
nie
mogę!
He-he-he!
Masz
talent
chłopcze,
ubawiłem
się
do
łez!
Chi-chi-chi!
Ha-ha-
ha!
Ale
powiedz
mi,
chłopcze,
chi-
chi-chi!
Ha-ha-ha!
Kto
to
jest? Ta okropna maszkara na obrazku?
–
Nie widzisz? To ty! - odrzekł Bartek.
Oj! Zabulgotało, zakotłowało się na bagnisku.
–
Ja!!!!-
wrzasnął
Bagiennik-
Ten
brzydal,
wymoczek,
stwór
nieziemski
to
mam
być
ja?!
Pan
na
Bagnisku?!
–
No
tak.
To
karykatura.
Taki
śmieszny
obrazek.
Chociaż,
w
tym
wypadku,
niewiele
różni
się
od
oryginału...
Oj! Bagiennik wyglądał na nieźle wkurzonego. Bartek czekał, co się teraz wydarzy.
–
Ha!
-
odezwała
się
znów
istota-
No,
dobre,
dobre
to
jest.
Coraz
lepsze.
Gratuluję!
Przeszedłeś
próbę.
Udało
ci
się
mnie
zaciekawić
i
rozśmieszyć,
zaskoczyć
i
zdenerwować
za
jednym zamachem. Teraz ja mam dla ciebie niespodziankę. Wskakuj do błota!
–
Co? Nie taka była umowa!
–
Wskakuj, mówię ci, raz- dwa!
–
O co to, to nie! Oszukałeś mnie. Ukradłeś but a teraz chcesz mnie w całości!
–
Dość
tych
ceregieli!
-
zniecierpliwił
się
Bagiennik,
wyciągnął
swoje
długie
łapska
i
zanim
Bartek zdążył zaprotestować, rzucił go w sam środek grzęzawiska.
Ojojoj!
Jakby
wylądował
w
budyniu,
albo
gęstej
śmietanie!
To
dziwne,
ale
mógł
swobodnie
oddychać.
To
chyba
czary.
Dookoła
wirowały
błotniste
leje,
wyglądały
jak
tunele.
To
tu,
to
tam
rozchlapywały
się
i
ściekały
ściany
i
sufity,
nieustannie
zmieniając
kształy
i
rozmiary.
Bagiennik
poszedł
przodem,
Bartek
za
nim,
zauważając,
że
przy
każdym
ruchu
miękkie
masy
błota
przesuwają
się
i
ustępują
przed
nimi.
Szybko
nauczył
się
omijać
bańki
powietrza,
które
raz
po
raz
pękały
z
hukiem
bez
najmniejszego
ostrzeżenia.
Weszli
właśnie
w
głąb
wielkiego
leja.
Chłopiec
z
zainteresowaniem
rozglądał
się
po
królestwie
Bagiennika.
Uszli
już
spory
kawałek,
gdy
oczom
Bartka
ukazała
się
wspaniała
sala,
oświetlona
bagiennymi
ognikami.
Ściany
spływały
wszystkimi
odcieniami
brązu,
niczym
czekoladowe
fontanny,
a
pośrodku
stała
niesamowita
góra
kolorowych
butów.
Buty
pochodziły
z
różnych
epok
i
krajów.
Niektóre
wyglądały
naprawdę
przedziwnie.
Czego
tam
nie
było?
Kozaki,
trzewiki,
sandały,
mokasyny,
trampki,
szpilki,
trapery,
kalosze,
ciżemki,
botki,
buty
spotowe,
koturny,
kierpce,
chodaki,
łapcie...a
każdy
but
ładnie
wypolerowany, zreperowany, błyszczący.
–
Jeszcze nigdy nie widziałem czegoś takiego! - zachwycił się chłopiec.
–
Tak. To moja kolekcja. Zbieram je od lat.
–
Niesamowite!
To
tu
trafiają
wszystkie
zgubione
w
błocie
buty!
O
jest
też
mój!
Wygląda
jak
nowy!
Bagiennik uśmiechnął się krzywym, lecz dobrotliwym uśmiechem.
–
Posłuchaj.
W
nagrodę
za
celujące
wykonanie
zadania
pozwalam
ci
wybrać
parę
nowych
butów z mojej kolekcji.
–
Czy
naprawdę
mogę?
-
spytał
Bartek,
wskazując
na
wspaniałe,
czerwone,
sportowe
buty
z
naszywkami ze Spidermanem, o jakich zawsze marzył.
–
Oczywiście! Zasłużyłes sobie na nie.
–
Dziękuję!
–
Nie
ma
za
co.
Na
zakończenie,
dam
ci
jeszcze
dobrą
radę.
Masz
talent
i
wyobraźnię
chłopcze.
A
to
większy
skarb
niż
złoto
i
srebro.
Tego
nikt
ci
nie
może
odebrać
i
nigdy
się
nie
wyczerpie.
Wyjdź
na
powierzchnię
i
rysuj.
Rysuj
to,
co
czujesz
i
widzisz.
Nie
bój
sie,
pracuj
i
nigdy się nie poddawaj. Zrozumiałeś?
Bartek pokiwał energicznie głową.
–
No,
a
teraz
zmykaj
już,
zanim
się
rozczulę!
-
zabulgotał
Bagiennik
i
głośno
siorbnął
nosem.
Wnet
błoto
się
rozstąpiło
i
chłopiec
został
wyrzucony na suchy brzeg.
–
Dziękuję! - wykrzyknął ostatni raz i skierował się w stronę domu.
Mama
aż
klasnęła
w
dłonie
widząc
jego
nowe
buty.
W
szkole
dzieciaki
wybałuszały
oczy,
najbardziej
gruby
Jacek,
któremu
zawsze
było
mało.
On
również
postanowił
dostać
od
Bagiennika
takie
buty.
Jego
krótka
przygoda
nie
miała
jednak
szczęśliwego
zakończenia.
Nie
dość,
że
nie
dostał
butów,
to
wpadł
do
błota,
zgubił
swoje,
a
sam
mało
co
nie
utonął.
Na
dodatek zniszczył całe ubranie i dostał w domu lanie. Taka spotkała go, zasłużona, kara.
Bartek
wykorzystał
swój
talent.
Rysował
karykatury
tak
umiejętnie,
tak
trafnie
eksponował
wady
i
zalety,
że
wkrótce
każdy
chciał
mieć
swoją
wesołą
podobiznę.
Ludzie
śmiali
się
ze
swych
przywar
i
starali
się
być
lepsi.
Mamie
i
Bartkowi
nie
brakowało
już
pieniędzy.
Kupili
nowy,
ładny
domek
i
różne
potrzebne
rzeczy.
A
potem,
gdy
Bartek
dorósł,
wyruszył
w
świat
i
wkrótce
stał
się
cenionym
artystą.
A
każdy,
kto
spojrzał
w
jego
obrazy,
zaglądał
w
głąb
własnej
duszy.
Kto
wie,
może
go
kiedyś
spotkasz,
gdy
tak
chodzi
od
miasta
do
miasta,
od
wsi
do
wsi
i
pędzlem,
jak
czarodziejską różdżką, odmienia ludzkie serca.