Wszelkie prawa zastrzeżone!
Wszystkie teksty, rysunki, zdjęcia oraz wszystkie inne informacje opublikowane na niniejszych stronach podlegają prawom autorskim polskalitera.com Wszelkie kopiowanie, dystrybucja, elektroniczne przetwarzanie
oraz przesyłanie zawartości bez zezwolenia autora jest zabronione.
Bajka z pieca
Za
oknem
zapadał
zmrok.
Mała
Alicja
wzdrygnęła
się.
Zaduszki.
Większość
rodziny wybrała
się
dzisiaj
na
cmentarz.
W
domu
pozostała
tylko
ona
i
Babcia.
Alicja
bała
się
duchów
i
na
wszelki
wypadek
podeszła
bliżej
ciepłego
żeliwnego
pieca.
Stary
piec
mrugał
przyjaźnie
płomykami
i
dodawał
otuchy.
Przy
piecyku
siedziała
kochana
Babcia,
pilnowała
ognia
i
piekła
dla
wnuczki
placki.
Babcia
uśmiechnęła
się
do
Alicji.
Była
małą,
drobną
starowinką
o
siwiuteńkich
włosach
splecionych
i
zwiniętych
w
dwa
koki.
Pachniała
kuchnią,
dobrocią i szarym mydłem.
–
Co,
kotusiu?
Jesteś
głodna?
Zaraz
dostaniesz
swoje
ulubione
placuszki.
-
Faktycznie,
nic
nie
smakowało
lepiej,
od
babcinych
mącznych,
prosto
z
pieca,
placków.
Babcia
zdjęła
jeden,
dobrze
wypieczony,
złocisty,
okrągły
i
podała
wnuczce.
Parzył
w
palce.
Alicja
przymknęła
oczy
i
nadgryzła
go.
Jak
smaczny!
Mięciutki
z
chrupiącą
skórką.
Pyszota!
Babcia
sięgnęła
po
gliniany
dzbanek
i
nalała
do
kubków
kompotu.
Ułożyła
na
tacce
dymiące
placuszki
i
obie
z
Alicją
zasiadły
do
kolacji.
Rozkloszowana
lampa
naftowa
oświetała
mroki
wieczoru.
Mała
Alicja pałaszowała placki, aż jej się uszy trzęsły. Babcia się roześmiała:
–
Mój ty głodomorku! Powoli, bo się udławisz!
Pomiędzy jednym kęsem a drugim, Alicja poprosiła:
–
Babciu, opowiedz mi bajkę!
–
Bajkę, bajkę... A jaką chcesz dziś bajkę? Może o Kopciuszku? - zapytała wesoło Babcia.
–
Nie, nie o Kopciuszku.
–
To może o Czerwonym Kapturu i wilku?
–
Też nie.
–
W takim razie, o Jasiu, Małgosi i chatce z piernika?
–
Nie. Te bajki już dobrze znam. Dziś opowiedz inną bajkę. Specjalną. Tylko dla mnie.
Babcia
namyśla
się
chwilę.
W
końcu
spogląda
na
dziewczynkę.
W
jej
niebieskich
oczach
jarzą się ogniki.
–
Dobrze,
Aluniu.
Opowiem
ci
bajkę...
Opowiem
ci
bajkę,
jak
kot
palił
fajkę...
-
Nagłym
ruchem
wstaje,
chwyta
pogrzebacz
i
wrzuca
go
do
pieca.
Z
pieca
bucha
żar,
skry
lecą,
w
kuchni
się
dymi.
Alicja
kaszle
i
próbuje
odgonić
od
siebie
gęstniejące
mgły.
Postać
Babci
zaciera
się,
a
z
kłębowisk
i
oparów
pachnących
wędzonką
i
spalenizną
wynurza
się
zjawa
o
gorejących, smutnych oczach.
–
Zapal
mi
świeczkę,
wnusiu
-
szepcze
cichym
głosem
zjawa.
Alicji
zdaje
się,
że
to
Babcia,
tyle
że
jakby
przezroczysta
i
bardzo,
bardzo
stara,
zmęczona.
-
Zapal
świeczkę
-
prosi.
Zjawa
zbliża
się
cieniem
do
przerażonej
dziewczynki.
Długie
smugi
odbijających
się
płomieni
sięgają
sufitu.
Światło
lampy
mruga,
migocze
i
ostatecznie
gaśnie.
Zjawa
wyciąga
z
prośbą
drżące ręce:
–
Mój
promyczku,
świeczkę
mi
zapal.
-
Alicja
boi
się
zjawy.
Ale
to
przecież
Babcia.
Tylko
trochę
w
innej
postaci.
Babcia
-
zjawa
patrzy
na
wnuczkę
z
niewypowiedzianym
smutkiem.
Alicja
przełamuje
strach,
odnajduje
świeczkę
i
zapala.
Trzask!
Płomień
świecy
rozświetla
mroki
i
mgły.
Zjawa
z
ledwie
dosłyszalnym
"dziękuję"
blednie
i
z
uśmiechem
na
ustach
znika.
–
Babciu!
-
woła
za
nią
Alicja
i
biegnie
kilka
kroków.
A
cóż
to?
Alicja
rozgląda
się,
płomieniem
świecy
rozjaśnia
stopniowo
kąty.
Nie
znajduje
się
już
w
znajomej,
babcinej
kuchni.
Nie
ma
już
kafelków
na
ścianie,
ani
pieca
żeliwnego.
Zamiast
tego,
bielone
ściany,
wielki
piec
chlebowy
i
kot
na
zapiecku.
Ach!
Alicja
wdycha
zapach
świeżego
pieczywa.
Nagle
rozlega
się
śmiech.
Z
nieoświetlonego
kąta
wybiega
gosposia
i
zaczyna
krzątać
się
przy
palenisku.
Stukają
garnki
i
chochle,
bulgocze
wrzątek.
Gosposia
otwiera
drzwiczki
pieca
i
dokłada
drew.
Złoto-
purpurowa
łuna
rumieni
jej
policzki.
Alicja
patrzy
i
dziwi
się
tym
cudom.
Gosposia
kręci
się
przy
piecu,
jak
fryga.
Tu
zamiesza,
tam
doprawi,
tego
tamtego
posmakuje
i
w
locie
uśmiechnie
się
do
Alicji.
A
uśmiech
ma
piękny,
jakby
znajomy.
I
włosy
upięte
w
dwa
koczki,
tylko
że
nie
są
siwe,
a
jasnobrązowe.
I
oczy
tak
samo
niebieskie,
i
twarz
podobna,
ale
bez
zmaszczek.
Cóż
to
za
czary?
Czyżby
to
była
Babcia,
ale
dużo
młodsza?
"Czyżbym
przeniosła
się
w
czasie?"
-
myśli
zaskoczona
Alicja.
Zanim
jednak
zastanowi
się
nad
tym
dokładniej,
kobieta
podchodzi
do
niej
i,
bardzo
babcinym głosem, mówi:
–
Przypilnuj
tu,
kotusiu,
ja
zaraz
wracam.
Tylko
niczego
nie
dotykaj!
-
przykazuje
jeszcze
w
pośpiechu
i
znika
za
jakimiś
drzwiami.
Alicja
zostaje
sama
w
kuchni.
Ale
wcale
się
nie
boi,
bo
drewienka
tlą
się
przyjaźnie,
w
izdebce
jest
ciepło
i
przytulnie.
Bulgoczą
kociołki,
pachnie
smacznie
zupą
i
chlebem.
Dziewczynka
czuje,
jak
po
jej
plecach
przechodzą
przyjemne
dreszcze.
Jest
sama,
samiutka
i
wszystko
ją
ciekawi.
Świeczka
wypaliła
się
już
niemal
do
połowy.
Alicja
odwraca
się
i
rozświetla
nią
ukryte
w
ciemności
zakamarki.
Dopiero
teraz
widać,
że
stoi
tam
stół,
a
na
nim
książka.
Alicja
podchodzi
bliżej.
To
książka
kucharska.
Bardzo
ładna,
ręcznie
pisana,
a
przy
każdym
przepisie
kolorowy
obrazek.
Alicja
odkłada
świeczkę
na
stół,
by
obejrzeć
książkę
dokładnie.
Co
prawda
miała
niczego
nie
dotykać,
lecz
te
obrazki
tak
kuszą,
tak
nęcą,
że
aż
ślinka
cieknie...
Dziewczynka
dotyka
palcem
stronicy
i
nagle!
Kartki
zaczynają
furkotać,
wertować
same,
jak
szalone,
książka
łopocze
obwolutą.
Alicja
chce
ją
złapać,
lecz
książka
umyka.
Kot
drze
się
na
zapiecku,
aż
głowa
boli.
Zaraz
wpadnie
tu
gospodyni
i
da
dziewczynce
burę.
Ale
mimo
zgiełku
i
hałasu,
gsposia
nie
nadchodzi.
Ksiażka
sama
się
uspokaja
i
ląduje
z
powrotem
na
stole.
Alicja
odczytuje
napis:
"Babka
drożdżowa
z
jagodami"!
Stąd
cały
zamęt.
Książka
kucharska
chciała
powiedzieć
Alicji,
aby
upiekła
drożdżową
babkę.
Wspaniały
pomysł!
Gospodyni
jest
tak
zabiegana,
że
pewnie
zapomniała
o
podwieczorku.
Alicja
chętnie
jej
pomoże!
Dziewczynka
pochyla
się
nad
książką
i
czyta
przepis.
–
"Pół
kostki
drożdży...
kwartka
mleka...
cukier"
-
nieświadomie
wypowiada
słowa
na
głos.
Coś
w
oddali
stuka,
skrzypi
i
szeleszcze
i
nagle,
nie
wiadomo
skąd,
nadlatują
poszczególne
składniki.
Pac,
pac,
pac,
wpadają
do
miski,
która
pojawia
się
na
stole.
Drożdże
pączkują, pienią się i rosną w niesamowitym tempie.
–
"Pół
kilo
mąki...
"
-
Znów,
nie
wiadomo
skąd,
nadlatuje
worek
mąki
i
sito.
Mąka
wysypuje
się
z
worka,
a
sito
przesiewa
ją
w
powietrzu.
Nadlatuje
zaczyn
i
wchlupuje
się
do
mąki.
Alicja,
jak
zaczarowana,
zaczyna
urabiać
ciasto.
Z
początku
idzie
jej
całkiem
dobrze.
Ale
po
jakimś
czasie
ciasto,
jakby
złości
się,
umyka
z
rąk,
wcale
nie
chce
się
słuchać.
Im
bardziej
Alicja
je
miesi,
zagniata,
tym
ono
bardziej
wyłazi
z
miski.
Oblepia
lepkimi
mackami
fartuszek,
włosy...
Rozlewa
się
i
ciapie
po
podłodze...
Zniecierpliwiona
dziewczynka,
wraca
do przepisu. Może o czymś zapomniała...
–
"Jodać
jwa
dajka...
-
czyta
głośno.
-
Och
nie,
co
ja
bredzę,
miało
być
dodać
dwa
jajka!"
-
Ale
już
za
późno!
Jajka
wylatują
z
półek
i
zaczynają
same
rozbijać
się
o
ścianę...
Nad
głową
zaskoczonej
dziewczynki
przelatuje
ze
świstem
trzepaczka
i
tłucze
się
jak
opętana...
Robi
się
kompletny
miszmasz.
Ciasto
rozochocone
wyskakuje
na
ławę,
rwie
się
na
kawałki
i
ze
złośliwym
chichotem
rzuca
nimi
w
Alicję,
która
próbuje
w
desperacji
schować
się
pod
stół.
Oj,
niedobrze,
niedobrze.
Jak
zapanować
nad
tym
chaosem?
Alicja
siedzi
pod
stołem
i
obserwuje,
jak
sprzęty
i
produkty
tańczą
po
całej
kuchni.
Istne
pobojowisko!
Oj,
żeby
coś
wymyślić,
żeby
coś
wymyślić.
I
to
szybko,
zanim
nadejdzie
gosposia!
I
na
nieszczęście,
właśnie
słychać
kroki.
Ktoś
chwyta
za
klamkę
i
wchodzi
do
izby.
Zatrzymuje
się
w
progu
i
od
razu
robi
się
cisza.
Alicja
spod
stołu
słyszy,
jak
rzeczy
delikatnie
opadają,
z
cichym
brzękiem
i
stukiem,
na
blaty.
Nie
śmie
jednak
wyjść
ze
swojej
kryjówki.
Nie
śmie
spojrzeć
w
oczy
gosposi.
To
wszystko
jej
wina.
Nie
posłuchała
gospodyni
i
oto
efekty!
Kroki
energicznie
kierują
się
do
stołu.
Już
widać
rąbek
długiej
spódnicy,
fartuch
i
noski
butów.
Gosposia
zagląda
pod
stół
i
patrzy
na
nieposłuszną
Alicję.
Alicja
czuje,
jak
czerwienieją
jej
ze
wstydu
policzki,
ale
zanim
spuści
wzrok, gosposia wyciąga ją zamaszystym ruchem spod stołu, uśmiecha się i mówi:
–
Aluniu,
nieźle
nabroiłaś!
Chodź,
pomożesz
mi
teraz
posprzątać!
-
Uff,
co
za
ulga.
Przecież
gosposia
to
tak
naprawdę
Babcia.
A
Babcia
nigdy
się
na
Alicję
nie
gniewa,
tylko
uczy
ją,
pokazuje
różne
rzeczy,
tłumaczy.
Dlatego
tak
lubi
pomagać
Babci.
Babcia
rozumie,
że
pomyłki
się
zdarzają
i
zawsze
mówi,
że
po
prostu
trzeba
coś
zrobić
jeszcze
raz,
czasami
jeszcze
raz,
aż
do
skutku.
Nie
trzeba
się
zamartwiać,
lecz
uczyć
na
błędach.
Dlatego
teraz
gosposia
chwyta
miskę
i
trzepaczkę
w
ręce
i
z
wprawą
ubija
niesforne
jajka
na
puszystą,
złotą
masę.
Następnie
bierze
się
pod
boki
i
kiwa
na
ciasto.
Klaszcze
raz-dwa-trzy
i
wszystko
wraca
na
swoje
miejsce.
Ciasto
zbiera
się
i
posłusznie
wraca
do
miski.
Bez
ceregieli
daje
się
uformować
i
wskakuje
do
pieca.
Po
niedługim
czasie
wychodzi
z
niego
rumiana
babka
i
bilbiniki!
Bilbiniki!
Alicja
nie
miała
już
wątpliwości.
Tylko
Babcia
znała
przepis
na
bilbiniki!
Rozkosznie
smakowite,
malutkie,
miękkie,
drożdżowe
bułeczki
z
kaszą
i
ziemniakami.
Wszyscy
zajadali
się
babcinymi
potrawami,
wsuwali
z
radością
pierogi
i
gołąbki,
ale
bilbiniki...
Och,
te
były
najbardziej
pożądane
i
co
najważniejsze,
można
je
było
zabrać
ze
sobą
na
drugie
śniadanie
do
szkoły,
na
piknik,
czy
prowiant
do
podróży.
Cała
rodzina
rozsmakowywała
się
w
bilbinikach, a Babcia z chęcią je wypiekała, bo lubiła patrzeć, jak wszystko znika z talerza.
Potrawy
gotowe.
Alicja
była
bardzo
ciekawa,
co
teraz
się
wydarzy.
Gospodyni-babcia
klasnęła
w
ręce.
Nie
wiadomo
skąd
pojawiła
się
porcelanowa
biała
waza,
porcelanowy
dzbanek
z
aromatyczną
herbatą
i
srebrne
tace.
Gospodyni
wlała
do
wielkiej
wazy
dymiącą
zupę, a Alicja poukładała na srebrnych tacach jedzenie.
–
Chodźmy
czym
prędzej,
goście
czekają
–
rzekła Babcia. W ścianie otworzyły się drzwi.
Alicję
oślepiło
ostre
światło.
Tysiące
świec
w
kandelabrach
opromieniało
wytworną
jadalnię.
Trafiły
w
sam
środek
uczty.
W
powietrzu
rozchodziła
się
słodka
melodia
smyczków,
pośrodku
stał
długi
stół,
przy
stole
siedzieli
goście
w
strojach
z
minionej
epoki.
Na
tle
półkolumn,
złotych
kotar
i
ornamentów
wyglądali
niesamowicie.
Alicji
zdało
się,
że
patrzy
na
olbrzymi,
ożywiony
obraz.
W
jadalni
było
gwarno
i
wesoło.
Stół
uginał
się
od
jadła.
Dystyngowani
panowie
bawili
rozmową
piękne
panie,
damy
uśmiechały
się
do
oficerów,
częstowano
się
wymyślnymi
potrawami i kolorowymi trunkami.
–
Kim
są
ci
ludzie,
Babciu?
-
szepnęła
oszołomiona Alicja.
–
To śmietanka towarzyska naszego miasta.
–
Ale w naszym mieście nie ma takiego miejsca.
–
Oczywiście, że jest, Aluniu. To Hotel Royal.
–
Babciu, ci ludzie są tak dziwnie ubrani. Popatrz, ta pani ma we włosach pióra!
–
Aluniu! Nie pokazuj palcem.
–
Ale
Babciu,
to
naprawdę
dziwne.
I
ten
pan
z
nastroszonymi
wąsiskami
i
złotymi
orderami... Babciu, który mamy teraz rok?
–
Tysiąc
dziewięćset
trzydziesty
dziewiąty!
-
krzyknęła
Babcia
i
w
tym
momencie
rozległ
się
straszny
huk.
Gdzieś
niedaleko
trzasnął
piorun
Trzęsie
się
w
posadach
budynek,
spadają
świeczniki
i
wszystko
płonie.
Piękne
panie
piszczą,
dystyngowani
panowie
krzyczą,
wywracają
się
stoły,
tace
z
jedzeniem.
Harmider.
Ludzie
uciekają.
Od
ulicy
słychać
strzały.
Babcia chwyta dziewczynkę za rękę i wybiegają z budynku.
Na
ulicach
tłumy
ludzi.
Wszyscy
biegną.
Panie
w
powłóczystych
sukniach
gubią
kapelusze,
kobiety
w
chustkach
na
głowach
poganiają
umorusane
dzieci.
Panowie
w
rozchełstanych
płaszczach,
dziadki
na
kuśtykających
nogach,
garbate
babcie
z
dobytkiem
na
plecach...
Za
nimi
ujadają
psy,
lecą
niedoczytane
stronice
gazet.
Porzucone
fajki,
laski,
sztuczne
kwiaty
leżą na ulicy. Zgubione buty znaczą ślad. Stłuczone filiżanki plamią kawą bruk...
–
Dokąd
biegniemy?
-
pyta
zdyszana
Alicja.
Już
niemal
brak
jej
tchu.
Pędzi
z
tłumem
stukających
pantofli
i
chodaków.
Odwraca
się
w
stronę
Babci.
Przez
mgnienie,
wydaje
się,
że
Babcia
jest
jeszcze
młodsza.
Włosy
rozwiały
jej
się
w
biegu.
Uśmiecha
się
i
ten
uśmiech
dodaje Alicji otuchy.
–
Spójrz!
-
woła
Babcia
i
wskazuje
na
niebo.
Alicja
patrzy
w
górę.
Fajerwerki!
Wspaniałe,
kolorowe
fajerwerki
strzelają
w
niebo.
To
nie
huk
bomb,
ani
piorunów,
to
sztuczne
ognie
wywołały
ten
hałas!
Domy
nie
płoną
pożarem,
lecz
iskrzą
się
od
pokazowych
rac.
Ludzie
zauważają
to
samo
i
zatrzymują
się,
by
podziwiać
fantastyczne
kształty
ognistych
gwiazd,
kolorowych
jęzorów,
błyszczących
wzorów
na
niebie.
Śmieją
się,
wiwatują,
cieszą.
Padają
sobie
z
radością
i
wzruszeniem
w
ramiona. Poszukują
wzrokiem
swoich
rodzin,
znajomych,
machają
rękami i śpiewają.
–
Chodź!
-
znów
woła
Babcia
i
bierze
Alicję
za
rękę.
Biegną,
mijają
rynek
i
dalej
w
stronę
rzeki.
W
końcu
się
zatrzymują.
Nad
brzegiem
rzeki
płonie
olbrzymie
ognisko.
W
łunie
ogniska
dziewczynka
spogląda
na
swą
towarzyszkę.
O
tak,
zdecydowanie
jest
dużo
młodsza,
prawie
w
jej
wieku.
Alicja
nie
potrafi
już
nazywać
jej
Babcią,
to
w
ogóle
nie
pasuje.
Stoi
przed
nią
Ania.
Smukła,
w
długiej
sukience
z
perkalu.
Splata rozwiane włosy, zawija i spina harnaklami.
–
Co
tu
się
dzieje?
-
pyta
Alicja,
jeszcze
nigdy
nie
widziała
tak
wielkiego
ogniska.
Roztacza
się
przyjemne
ciepło
i
zapach
palonych
liści.
Suche
gałązki
pękają
i
skwierczą
w
pomarańczowych
płomieniach.
Wokół
zebrali
się
ludzie,
śpiewają
i
tańczą.
Chłopcy
skaczą
przez płomienie, a wiatr porywa płonące liście, które lecą nad głowami, jak latarenki.
–
Masz,
spróbuj
-
śmieje
się
Ania.
Podaje
jej
pieczonego
ziemniaka.
Smakuje
wybornie.
Alicja
rozgląda
się.
Niektórzy
pieką
ziemniaki,
inni
jabłka,
kiełbaski.
Grzeją
się
ciepłem
ogniska.
Kolejni
i
kolejni,
raz
po
raz,
odważnie
przeskakują
płomienie.
Ania
tłumaczy
dziewcznce,
że
ma
to
przynieść
szczęście.
Noc
jest
granatowa,
upstrzona
gwiazdami,
srebrzyste
lśnienie
księżyca
obmywa
się
w
falach
rzeki.
Jest
tak
przyjemnie,
że
Alicja
mogłaby spędzić tu calutką noc.
–
Twoja
kolej,
Aniu!
-
ktoś
krzyczy
z
tłumu.
Babcia,
czy
też
Ania,
uśmiecha
się
do
dziewczynki,
bierze
ją
za
rękę
i
hop,
unoszą
się
wysoko...
wysoko...
furkocze
nad
ogniskiem
jej
długa
spódnica.
Ania
śmieje
się
do
dziewczynki
i
lądują
bezpiecznie
po
drugiej stronie.
–
Jeszcze,
jeszcze!
-
śmieje
się
Alicja
i
wzbijają
się
w
górę
kilkakrotnie.
Są
lekkie
i
zwiewne,
prawie
nierzeczywiste.
Alicja
nie
jest
już
pewna,
czy
skaczą,
czy
latają
ponad
jasną
łuną.
Czuje
się
wspaniale,
jakby
dosięgała szczęścia.
Ale
tak
to
w
życiu
bywa,
że
wszystko,
złe,
dobre,
udane,
czy
niezbyt
udane,
kiedyś
się
kończy.
Dlatego
i
ta
pierwszolistopadowa
noc stopniowo dobiegała końca.
Powoli,
powoli
gaśnie
ognisko.
Ludzie
pozwalają,
by
dogasało
samo.
Kurczą
się
złociste
płomienie.
Alicja
spogląda
zdziwiona
na
swą
towarzyszkę.
Bowiem
wraz
z
płomieniami
kurczy
się,
przygarbia
Ania.
Trzaskają,
skwierczą
patyki,
lecz
coraz
wolniej,
coraz
cieniej,
coraz
marniej...
i
starzeje
się,
starzeje
się
Ania.
Aż
z
młodej
dziewczyny
robi
się
najpierw
kobieta,
gospodyni,
coraz
starsza
i
starsza,
i
w
końcu
zupełna
starowinka,
z
bąblem
na
nosie.
Brzeg
rzeki
zamienia
się
w
kuchnię,
ognisko
w
piec.
Kochana
Babcia
siedzi
na
swoim
ulubionym
krzesełku,
koło
żeliwnego
piecyka.
Pilnuje
ognia
i
bajkę
opowiada.
Alicja
podchodzi
do
okna.
Granatowe
niebo
nie
jest
już
takie
straszne.
Srebrny
księżyc
i
gwiazdy
konkurują
ze
światłem
latarń.
Alicja
przez
okno
widzi,
jak
mama,
tato
i
siostra
zbliżają
się
do
domu.
Buty
szurają
przed
progiem,
skrzypią
drzwi.
–
Nie śpicie? - pyta mama. Alicja podbiega i wita się z rodzicami i siostrą.
–
Nie. Czekamy na was.
–
Trzeba
było
się
położyć.
Już
późno.
Nie
nudziło
wam
się
tak
siedzieć
przy
tym
ogarku?
-
Teraz dopiero Alicja spostrzega, że na stole dopala się świeczka.
–
Wcale. Babcia opowiadała mi bardzo ciekawą historię.
–
To dobrze. - odpowiada mama i siada na kanapie. - Ale jestem
zmęczona.
–
Ja
też!
-
wtóruje
siostra.
-
Zapaliliśmy
znicze
na
wszystkich
grobach.
Byliśmy
u
dziadka,
u
wujka
Jot
i
cioci
takiej
a
takiej...
Spotkaliśmy
tych
i
tamtych...
-
wylicza.
-
O,
widzę,
że
Babcia piekła placuszki! Świetnie, umieram z głodu!
Tato
zzuł
ciężkie,
jesienne
buty.
Czas
spać.
Położyli
się
do
łóżek.
Rodzice
w
jednym
pokoju,
a
dziewczynki z babcią w drugim.
–
Babciu - po chwili, w ciszy rozległ się delikatny szept.
–
Co, kotusiu?
–
Dziękuję.
To
była
najpiękniejsza
opowieść,
jaką
kiedykolwiek
słyszałam.
Zapamiętam
ją
na zawsze.
–
Cieszę się, Aluniu. A teraz już śpij. Dobranoc.
–
Dobranoc, Babciu. Aniu.
Ale
Mała
Alicja
obudziła
się
w
środku
tej
przedziwnej
zadusznej
nocy.
Babcia
siedziała
przy
oknie,
z
zapaloną
świecą.
Jakby
dawała
komuś
znak.
Jakby
dawała
sygnał
komuś,
kto
zabłąkał
się
w
ciemości.
Mała
Alicja
chciała
powiedzieć
Babci,
żeby
tego
nie
robiła,
bo
może
przywołać
tu
kogoś,
kto
nie
powinien
jeszcze
pukać
do
ich
domu.
Ale
znów
zmorzył
ja
sen.
Gdy
rano
się
obudziła,
Babci
nie
było.
Odeszła
daleko,
z
kimś
na
kogo
tamtej
nocy
czekała...
Mała
Alicja
bardzo
potem
płakała,
lecz
gdy
się
uspokoiła,
zrozumiała,
że
każdy
kto
nas
opuszcza,
nie
opuszcza
nas
na
zawsze.
Abyśmy
łatwiej
mogli
znieść
tę
czasową
rozłąkę,
pozostawia nam swoją opowieść.