Wszelkie prawa zastrzeżone! Wszystkie teksty, rysunki, zdjęcia oraz wszystkie inne informacje opublikowane na niniejszych stronach podlegają prawom autorskim polskalitera.com Wszelkie kopiowanie, dystrybucja, elektroniczne przetwarzanie oraz przesyłanie zawartości bez zezwolenia autora jest zabronione.
Nasz leśny dom
xd
agh...- ziewnęło stworzonko. Wyciągnęło rączki do liściastej koupły, otworzyło duże migdałowe oczy. Złociste smugi ciepła i światła padły na drobne ciałko, rozgrzewając rozespane skrzydełka. Zatrzepotało nimi, strząsając resztki snu i rozejrzało się ciekawie. - Pięknie tu – szepnęło. Wokół drzewa, na którym siedziało, rósł olbrzymi zielony las. Szumiał opowieściami o stworzeniach, które kryły się w jego liściach, konarach, dziuplach i trzewiach. Las żył już bardzo długo. Grube korzenie sięgały głębokich pokładów ziemi, a gałęzie, mglistych odległych niebios. Prastary las czerpał z nich moc i wiedzę, które przechowywał w olbrzymich wewnątrzpiennych słojach. Coś zaszeleściło w liściach i podskakując, jak szara piłeczka, przebiegło po konarze drzewa. Oczywiście, od razu przykuło to uwagę stworzonka, które zwinnie i bezszelestnie sfrunęło z gałązki i puściło się w pogoń za uciekinierem. - Zaczekaj! Nie bój się, nic ci nie zrobię! - wołało stowrzonko, a echo jego perlistego śmiechu odbijało się od kolumnady drzew i ginęło w zaroślach. Uciekinier ani myślał się zatrzymać, ale goniec był szybki. Przezroczyste skrzydła zamigotały w powietrzu, stworzonko dało nurka, rozpostarło ręce i z impetem chwyciło szarą kulkę za ogon. - Mam cię!- wykrzyknęło radośnie. Rozzłoszczona szara kulka, a właściwie wiewiórka, żachnęła się i wyrwała z niepożądanego uścisku. Poprawiła na sobie futerko, zebrała rozsypane sprawunki po czym fuknęła: - Proszę mnie nigdy więcej nie chwytać za ogon!- nerwowo sięgnęła po orzeszek i przytrzymując łapkami, ostrymi, jak frez zębami, zaczęła go obrabiać. Wióry leciały, że miło! Po chwili jednak, zatrzymała się, łypnęła błyszczącymi ślipkami z ukosa na uśmiechające się wciąż stworzonko. Wydłużyła szyjkę do przodu, wysunęła ruchliwy nosek i obwąchała istotkę. Uszka zrobiły się mniej spiczaste. - To ty!- w jej oczach zalśniło rozpoznanie, a w głosie dało się wyczuć nutkę ulgi. - Tak, to ja! - roześmiała się znów istotka. - A ty kim jesteś? - Wiewiórką. Chcesz orzeszka? - wiewiórka zaproponowała pojednawczo. Wyjęła z zapasów kolejny orzech i w sekundę, wbiła ząbki w twardą łupkę, łupka traaach rozpadła się na dwoje, zręczne łapki, jak kołowrotek, pozbyły się resztek, ciach podała istotce słodkie białe serduszko. Istotka podziękowała i ze smakiem schrupała orzeszek. Była bardzo głodna, przecież od momentu narodzin, nic jeszcze nie jadła! Niewiele jednak trzeba było takiemu maleńkiemu stworzonku. Suchy miąższ orzecha i kropla rosy starczyły na cały obiad. Wiewiórka wyglądała na zadowoloną. Była bardzo praktyczną mieszkanką lasu. Większość dnia spędzała na wyszukiwaniu i gromadzeniu jedzenia, które zakopytała w różnych tylko sobie znanych ziemnych kryjówkach- spiżarkach. Tym sposobem, zimą, nigdy nie brakowało jej pożywienia. Lubiła od czasu do czasu zaglądać do swoich magazynów, czy wszystko aby na pewno jest wciąż na swoim miejscu. Liczyła, sortowała, układała, dokładała, a nuż przyda się na czarną godzinę. Nieustanna potrzeba gromadzenia zapasów powodowała, że wiewiórka była bardzo zapracowanym i zabieganym zwierzęciem. I teraz, spostrzegłszy, że istotka nasyciła się, jej myśli znów zaczęły krążyć wokół smacznych kąsków. Oczka rozbiegły się, ogonek napuszył, przeskakiwała z łapki na łapkę i było widać, że dłużej już nie usiedzi. Istotka roześmiała się i kiwnęła główką ze zrozumieniem. Wiewiórka tylko na to czekała. Podskoczyła, jak piłeczka, majtnęła kitką i hop-hop, odbijając się lekko, czmychnęła w zielone chmury poszycia. Do uszu istotki doleciało jeszcze poświstujące pożegnanie: - Do widzenia, Rusałko! Ach, jak pachniały kwiaty, mchy i grzyby. Rusałka skakała po kwiatkach, jak po trampolinach, przytulała się do miękkich futer z mchu, fruwała z lekkimi parasolkami dmuchawców i była taka szczęśliwa! Migocząc w drzewiastych światłocieniach uczyła się nazw roślin i zwierząt. - Ktoś ty? - dopytywała ptaka z dużym dziobem i czerwoną czapeczką. - Stuk-puk, jestem dzięcioł, stuk-puk odpowiadał ptak, wyjadając korniki. - A wy, kim jesteście? - okręcała się wraz z bzyczącym rojem, w czarno-złote pasy. - My jesteśmy osy syczały osy, ale nie robiły jej krzywdy. - Halo, czy ktoś tu mieszka?- zaglądała do wielkiej dziupli, która była dla niej, jak wyżłobiona w drewnie jaskinia. - Huh! Kto mnie budzi! - zahuczało coś w mroku dziupli i rozjarzyły się okrągłe, przerażające oczyska. - Przepraszam, chciałam tylko poznać twoje imię!- drążyła nieustraszenie Rusałaka. - Sowa huhuh! Przyjdź nocą, to porozmawiamy. Teraz muszę spać. Jestem taaaka zmęczooonaaa huhuuu...- i oczy zgasły. Rusałka wleciała w trawy. - A ty, taki delikatny? - Ja jestem fiołek. - A czym jest ta cudna, pachnąca zieleń. Te pnie strzeliste, te kolory, zapachy, kształty, to wszystko...? - To las. To las. To las - świergotały ptaki. - To las. To las - tańczyły pajączki na gałązkach. - To las. Nasz dom - zachrumczał z dumą dzik. - Las...- powtórzyła z uczuciem Rusałka. - W takim razie las, to najpiękniejsze miejsce, w jakim mogłam się urodzić!- krzyknęła w przestrzeń. A las zaszumiał z wdzięcznością. Rusałka czuła, że jest jego częścią. Półprzezroczysta, stapiała się z korą drzew, z seledynowym porostem, nakrapianym liściem, szarym kamnieniem. Jej śmiech szemrał w potoku, jej ciałko połyskiwało w promieniu słońca, należała do lasu tak samo, jak las należał do niej. Każde stworzenie witało serdecznie, a ona obdarowywała je miłością i dobrym słowem. - Dziękuję wam, że jesteście. Jesteście bardzo pożyteczne i takie ładne! - głaskała śliską dżdżownicę i pękatego żuka toczącego kulę gnoju. Cieszyła się, że wszystko ma tu swoje miejsce i sens. Że wszystko jest misternym łańcuchem, którego ogniwa, bez względu na rozmiar i wygląd, tworzą jeden, żywy, oddychający organizm. Od końcówek włosów, po czubki palców u stóp, rozpierała ją radość, że dane jej było żyć w tak dobrym, nieskazitelnym świecie. - Szybko, szybko! Iwonka, ubieraj się! Marcin, Kuba, wyłączcie w końcu ten komputer! Jej, jak późno! O tej godzinie mieliśmy być na miejscu!- mama biegała i krzyczała po domu, wyciągała szkraby spod łóżek, jedną ręką zakładała Iwonce rajstopki, drugą przygotowywała kanapki, trzecią wlewała herbatę do termosu. Gdy już prawie, prawie udawało jej się zapanować nad sytuacją, chwila nieuwagi i dzieciaki znów rozbiegły się po kątach. Nie można było dojść z nimi do ładu. Tata w spokoju siorbał kawkę, miał idealne alibi- sprawdzał trasę w google. Mimo wszystko zjeżyły mu się włosy na głowie, a po plecach przeszedł zimny dreszcz, gdy nagle mama wbiegła do pokoju. Oczywiście od razu przypomniała sobie o tacie. Oczy strzeliły, jak błyskawice. - No wiesz! Może byś mi pomógł! Długo jeszcze będziesz sprawdzał, jak się jedzie do tego lasu?! - Kochanie, jeszcze chwilkę. Zaraz ci pomogę - odpowiedział tata ze stoickim spokojem, choć burza wisiała w powietrzu. - Jasne, jasne!- rzuciła mama. Tym razem nie miała czasu na dyskusje. Pobiegła dalej, a tacie się upiekło. Upił łyczek kawy dla rozluźnienia. W dali słyszał tupot i pokrzykiwania. Burza przeszła bokiem. - Chłopcy, plecaki spakowane? Nie, Heniu, nie bierzesz tego auta. Zgubisz i będziesz płakać.To ma być wycieczka w przyrodę. Tylko listki i patyki. Wiola, a ty przygotowana już jesteś? - mama spojrzała na mnie przelotnie i jej wzrok zahaczył o notatki - Na co ci ten zeszyt? - Będę pisać opowiadanie. Wzruszyła ramionami: - Jak chcesz. Marcin, Kuba, gotowi? Damian, pospiesz się! - zawołała tatę. - I weź tę torbę. - Jedzenie, picie, koce, kalosze... Okna zamknięte. Piecyk, żelazko wyłączone... Klucze, gdzie klucze! Dobra, są. Wsiadamy do auta! - Siusiu!- podpowiedziała Iwonka. Falstart. - O, masz ci los! Jeszcze to. Chodź szybko. Reszta do auta! Po chwili, zdyszana mama siadła obok taty. - No, wreszcie! Wszyscy na swoich miejscach? - Taaak!- ryknęliśmy chórem. - Tylko na ciebie czekaliśmy, kochanie... - zaczął tata, lecz przerwał, bo mama znów spiorunowała go wzrokiem. - No to jedziemy na wycieczkę! - Hurraaa! Rusałka huśtała się na listku, rudzik wyśpiewywał piosenkę o tym, jak przyjemnie jest w południe, gdy leśne stworzonka odpoczywają i wygrzewają się w półcieniu drzemki. Łagodny wietrzyk bujał koronami drzew, a one mieniły się w słońcu to srebrno, to seledynowo. Spokojnie było i cicho. I bardzo przyjemnie... Trzask- prask! Trzasnęły gałązki. Trzask-prask! Świst-gwizd! Świstnęło po twardych pniach. Tup- łup! Zatupotały jakieś kopyta. Szur- bur! Zaszurały liście na ziemi. Hecho-echo! Śmiecho-echo! Hecho-śmiecho! Zaśmiały się i zawołały jakieś straszliwe głosy. Gwar, skoki, bieganina, krzyki, piski nieopisane...Nieznane stwory, w dzikim tempie, zbliżały się do Rusałki. Przerażona, przylgnęła do liścia. Zamknęła oczy, nie miała odwagi spojrzeć na przebiegające istoty. Może jej nie zauważą. Coś jednak mocno pacnęło, Rusałka spadła z liścia i potoczyła się w trawę. Nie była to zbyt bezpieczna kryjówka. Jeden z tych dzikich stworów mógł przecież rozdeptać, ale wolała się nie ruszać i z otwartymi szeroko oczętami obserwowała zza źdźbeł traw, co się dzieje. - Tu będzie dobre miejsce. - zakomenderował tata. Cała ferajna przystanęła i zrzuciła plecaki. Marcin z Kubą, jak dwa gibbony, uwiesili się na pobliskim drzewie. Henio, uwolniony z wózka, rozpoczął maraton pełzaków, Iwonka jak to Iwonka, z okrzykiem: "Kwiatuski!", klapnęła w trawę i zajęła się rwaniem wiechci, to znaczy, komponowaniem bukietów. Mama załopotała kocami. I w mig, stoliczku nakryj się, pojawiły się plastikowe pojemniki, talerzyki, sztućce, papierowe serwetki. Zapachniało kolorowymi kanapkami i herbacianym gorącym naparem. Obserwujące z wyżyn gibbony gibko zlazły z drzewa. Heniusia, któremu tak dobrze szło i był już w pół drogi do krzaka, niespodziewanie pochwyciły silne ręce, przefrunął nad ziemią, wierzgając łapkami i również znalazł się na kocu. Niekontrolowana teleportacja. Wszyscy usadowiliśmy się wokół naszych smakołyków, zaszeleściły papierki, folia aluminiowa, zachlupotały kubeczki. Mlask-mlask, wygłodniali wycieczkowicze wyśpiewywali kantatę na świeżym powietrzu. A uszy trzęsły się, że miło! Cóż to dla takich żarłoków- minęła chwilka i było po pikniku. Dzieciaki rozbiegły się po lesie, a za nimi papierki i inne śmieci. - Fujć! - wzdrygnęła się Rusałka, gdy ochlapało rzucone w trawę opakowanie po jogurcie. - Dlaczego oni tak śmiecą? - To ludzie - zagderała przechodząca obok mrówka. - Oni zawsze śmiecą i brudzą. Przyjeżdżają, choć nikt ich tu nie zaprasza, panoszą się, jakby byli u siebie i wywracają cały las do góry nogami. Wiesz ile później potrzebujemy czasu, ile musimy się napracować, aby doprowadzić wszystko do porządku? - Tak nie może być! - Powiedz im to- wzruszyła odnóżami mrówka i pogodzona ze swym mrówczym losem, pomaszerowała dalej. Rusałka śledziła zamyślonym wzrokiem, dopóki ta nie znikła w ciemnych grudkach ziemi. Co robić? Moje rozbrykane rodzeństwo i ich wesołe zabawy. Marcin i Kuba, nieustraszeni, wleźli na sam czubek drzewa. Imponujące, jak potrafią skakać po cienkich gałązkach. Niestety, niektóre łamią się pod ich ciężarem, obawiam się, że zniszczą drzewo. Ale tato nie zwraca na to uwagi, dopinguje i rozpiera go duma z synów. Chłopaki! Iwonka niezmordowanie wyszukuje co ładniejsze kwiatki, szkoda tylko, ze po chwili traci nimi zainteresowanie. Rozsypane płatki tworzą wokół niej kolorowy dywanik. Żal kwiatków, ale wygląda wśród nich tak słodko. Zdrobię jej zdjęcie. - Co za marnotrawstwo! - pisnęła spod konwaliowych liści Rusałka. - Ten kwiatek nie ożyje, niegrzeczna istotko! - Odczekała, większa i mniejsza istota odeszły z miejsca wypadku, wyfrunęła i pozbierała z tkliwością zerwane kwiaty. - Biedne szepnęła ze smutkiem i uplotła z nich wianuszek. - Rosłyście takie piękne. Dziękuję wam za to. - pocałowała zwinięte płatki i włożyła wianuszek na głowę. Z reszty kwiatów uwiła girlandy, którymi przyozdobiła drzewa. Fruwając tu i tam, zobaczyła, jak ludzie łamią z dziką radościa gałązki, przenoszą je w jedno miejsce i budują coś na kształt domu. Oburzona powróciła do swojej konwaliowej kryjówki, by obserwować, co dzieje się na kocu. Poszłyśmy z Iwonką zobaczyć szałas bliźniaków. Oczywiście zabawa w biwak, to zabawa dla dużych chłopców, więc od razu zaczęli narzekać, że mała im przeszkadza. Pospacerowałyśmy więc i wróciłyśmy do rodziców. Akurat mama przebierała Henia. - Rzuć tam, gdzieś w krzaki podała tacie pakunek z pieluchy. Tato posłusznie pozbył się problemu. Wolny i odświeżony Henio mógł na nowo grzebać w ziemi i zamęczać znalezione w niej robaki. Oparłam się o pień drzewa, przymknęłam na chwilę oczy, prześwity słoneczne grzały mi nos. Kartki w zeszycie niecierpliwie furkotały, domagając się górnolotnych opisów i złotych myśli. Las szumiał- "Piszsz o nas, Wiolu, piszsz... Czyż nie rośniemy po to, by się nami zachwycać? Czy nie jesteśmy dobre, czyste i piękne?" - Jesteście!- uśmiechnęłam się do słońca, drzew i ptaków. I chłonęłam te widoki czarowne, zapach wilgotnej ziemi, poszepty tajemnicze. Na fiołkach, moich imiennikach, przysiadł motylek z kolorowymi plamkami. Przyglądał się natarczywie, lecz gdy tylko wyciągnęłam doń rękę, przestraszył się i odleciał, migocząc przezroczystymi skrzydełkami. Może to zaklęta w motyla rusałka, kto wie? - Coś trzeba z tym koniecznie zrobić. - postanowiła Rusałka- Przecież to szkodniki! Rudziku, hop-hop! Rudziku! - zawołała Przyleć do mnie prędziutko! Na gałązce krzaka, tuż obok, pojawił się ptaszek z rudymi piórkami na brzuszku. - Mam dla ciebie zadanie. Pobaw się z ludźmi w łapanego-chowanego. Poprowadź ich w głąb lasu. - Już się robi!- zaćwierkał rudzik i pofrunął w kierunku bawiących się dzieci. - Tui-tui-czyrrk! Tui-tui-czyrrk! - zaćwierkał do ucha Marcina. - Tui-tui-czyrrk!- zatrzepotał nad Kubą. - Patrzcie, jaki ładny ptaszek! Złapmy go! - poderwali się chłopcy. - Ptasek- podłapała Iwonka slicny ptasek! - pobiegła radośnie za braćmi. - Nie, zostawcie go!- zawołała za nimi Wiola, z Heniem na ręku, ale chłopcy byli daleko. Nie chcąc stracić kolorowego ptaka z oczu, ani myśleli się zatrzymywać. - Iwonka, zaczekaj- Wiola dogoniła siostrzyczkę i z dwójką maluchów podążyła za braćmi. - Tui-tui-czyrrk! Tui-tui-czyrrk! - wabił rudzik i kierował gromadkę dzieci coraz głębiej w las... Rusałka patrzyła, jak znikają w cienistej gęstwinie. Następnie podfrunęła do sporego kopca, który przy jej rozmiarach, wyglądał niczym okazały zamek ustypany z ziemi i trocin. Szepnęła do wartowiczki: - Naprzód, moje drogie! Dajcie im nauczkę!- zamigotała skrzydełkami i zniknęła w promyku słońca. Sprytny rudzik przelatywał z gałęzi na gałąź, wystarczająco daleko, by chłopcy nie mogli go dosięgnąć, nie płoszył się jednak. Wyczekiwał, dobiegniemy i znów odlatywał na bezpieczną odległość. - On chce nam coś pokazać!- ekscytował się Marcin. W końcu i ja dałam się wciągnąć w te podchody. Ten mały, rozćwierkany ptaszek intrygował mnie coraz bardziej. - Czy nie oddaliliśmy się za bardzo od rodziców? - rozsądek starszej siostry wciąż brał górę nad chęcią poznania zagadki. Chłopcy zawahali się na moment, ale ptaszek znów rozpostarł skrzydełka i dał nurka w listowie. Bez zastanowienia, pobiegliśmy za nim. Zrobiło się cicho, niepokojąco cicho. Las zgęstniał i pociemniał. Nigdzie nie było już widać przyjaznego rudzika. Właściwie, nie było widać, ani słychać żadnego zwierzęcia. Las zastygł w oczekiwaniu. Po plecach przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz. Maluchy przytuliły się do mnie, chłopcy stracili rezon i rozglądali się niepewnie, przeczuwając kłopoty. - Aj! - syknął Kuba coś mnie dziabnęło w nogę. - Chciał ruszyć do przodu, ale noga uwięzła mu między pędami. - Co to? Jestem pewien, że wcześniej tego tu nie było. - Nie ruszaj się, żebyś się bardziej nie zaplątał - powiedziałam, pochylając się nad nim i próbując wyswobodzić go z ostrych gałązek.- To jeżyny. - Przydepcz drugą nogą - doradził Marcin. - Auć! - krzyknął przerażony. Gdy się odwróciłam, leżał na ziemi a pędy jeżyn, niczym kolczaste węże, oplatały go jak, kokon. Zostawiłam Kubę, by pomóc Marcinowi i usłyszałam pisk Iwonki: - Wioja, Wioja!- stała w tym samym miejscu, gdzie przedtem, lecz teraz otaczały wysokie łodygi pokrzyw, z nastroszonymi włoskami, gotowymi do ataku. - Iwonka, nie ruszaj się, zaraz was z tego wyciągnę!- krzyknęłam w jej stronę, zrobiłam krok do przodu i nagle wyrosła przede mną ściana z kolcolistu, odgradzając od rodzeństwa. Henio się rozpłakał. Wysoko na gałęzi drzewa zobaczyłam znajomego rudzika. Nie ćwierkał już, przekrzywił na bok główkę, jakby chciał powiedzieć: "A macie za swoje, łobuzy!" Dzieciaki wzywały pomocy, ale nie mogłam nic zrobić. Gdy tylko próbowałam dotknąć krzewu, drapały mnie ostre kolce. Zamknęłam oczy i szepnęłam: - Proszę, przepuście mnie...- skrzyżowałam ramiona, pochyliłam głowę i zdecydowanym krokiem ruszyłam prosto na kolczastą ścianę. Spodziewałam się ukłuć, ostrych żądeł, a poczułam na policzkach miękkie płatki. Otworzyłam oczy. w miejscu kolców rozkwitły wspaniałe żółte kwiaty. Krzew rozstąpił się przede mną i ujrzałam swoje rodzeństwo. Marcin i Kuba trzymali się dzielnie, choć jeżyny potargały na nich ubrania i poraniły policzki. "Sssmarkaczczee... urrwisssyy..."- syczały rośliny. - "Zzzzbierrajcciee ssswojee śśśmiecciii..." Iwonka dalej piszczała w niebogłosy, bo pokrzywy nie dawały za wygraną: "Parz-parz, A maszsz, A maszsz..."- ale na szczęście nie parzyły, nie miała bąbli na skórze. A Henio? - przestraszyłam się, bo nie słyszałam jego płaczu. Spał w kołysce z bluszczu! Odetchnęłam z ulgą, że nikomu nic poważnego się nie stało. Wciąż jednak byliśmy w pułapce i nie wiedzieliśmy, jak się z niej wykaraskać. - Ja chcę do mamy! - zapłakała Iwonka. Musiałam coś wymyślić, lecz miałam pustkę w głowie. W końcu odezwałam się drżącym głosem: - Dobre rośliny, istoty lasu, proszę, zostawcie moje rodzeństwo w spokoju. Pozwólcie nam odejść. Niestety, moje słowa nie zabrzmiały, jak odpowiednie zaklęcie, pędy nie zwolniły uścisku, pokrzywy nie schowały parzydełek. Co więcej, las jeszcze bardziej pociemniał, wielki cień przykrył wszystko dokoła, tak że niemal straciliśmy widoczność. I wtedy to zobaczyliśmy. Skrzydła. Olbrzymie motyle skrzydła rozpostarły się nad nami. Ciemne jak noc, półprzezroczyste, w biało-rdzawe wzory. Straszliwie piękne.I nagle wszystkie drzewa, i krzewy, i trawy, i zwierzęta, i wszelkie leśne stowrzenie wydały z siebie okrzyk zachwytu: "Och!" i pochyliły swe głowy, i konary przed olbrzymim, zachwycającym motylem. Moje rodzeństwo, nareszcie uwolnione, lecz oszołomione, patrzyło na to cudowne zjawisko z szeroko otwartymi buziami. Henio wciąż spał w plecionce z bluszczu i całe szczęście, bo nie miałam pojęcia, co się teraz wydarzy. Motyl przemówił, A jego głos zadźwięczał, jak tysiące leśnych dzwoneczków: - Witajcie w moim królestwie. Jestem Rusałka Admirał. Mieszkańcy lasu poskarżyli się na was i przyprowadzili do mnie, bym osądziła was wedle waszych uczynków. Jeżeli okaże się, że działaliście na szkodę lasu, poniesiecie konsekwencje swojego złego zachowania. Jeżeli okaże się, że jesteście niewinni, rośliny i zwierzęta wskażą wam drogę do domu. A teraz, proszę, odpowiedzcie na moje pytania. Nastąpiła minutowa pauza, podczas której Rusałka Admirał spoglądała na nas swoimi wielkimi migdałowymi oczami. W końcu zapytała: - Czy niszczyliście drzewa, uderzaliście pnie i łamaliście gałęzie? - Tak- odpowiedzieliśmy i poczułam, jak ze wstydu płoną mi policzki. Czułam się współodpowiedzialna, bo widziałam, co robią dzieciaki, ale nie zareagowałam. - Czy rwaliście kwiaty, dokuczaliście owadom i innym mniejszym od was zwierzętom? - kontynuowała Rusałka Admirał, a jej przedziwne motyle oczy błyszczały zagadkowo. - Tak- znów odpowiedzieliśmy zgodną skruchą. - Czy śmieciliście w moim pięknym lesie? - Tak, przepraszamy. - Rusałka Admirał zafalowała skrzydłami i unosząc się nad ziemią, zbliżyła się do nas, tak, że czuliśmy delikatny wiatr od jej fascynujących skrzydeł. - Cieszę się, że przyznaliście się i żałujecie swoich uczynków. To jednak nie wystarczy - dodała surowo. Przemogłam onieśmielenie i zapytałam: - O, Pani! Czy mogłabym jeszcze coś dodać w obronie mojego rodzeństwa? - W tejże chwili, na moim ramieniu usiadł mały migotliwy motylek. Mogłabym przysiąc, że to ten sam, który przypatrywał mi się, gdy słuchałam poszmerów lasu. Rusałka Admirał też go zauważyła, uśmiechnęła się do mnie i skinęła potakująco głową. Westchnęłam, bo nie jest łatwo przyznawać się do winy, ale czułam, że te słowa muszą zostać wypowiedziane: - O, Pani! Wszystko to moja wina. Wprawdzie bezpośrednio nie przyczyniłam się do niszczenia Twojego lasu, lecz jako starsza siostra, nie zrobiłam nic, by pouczyć moje młodsze rodzeństwo. O, Pani! Proszę, ukarz mnie, a oszczędź dzieci. Oddaję się Twej woli - Słowa płynęły prosto z serca. Naprawdę było mi przykro. Miałam jednak nadzieję, że nie brzmię zbyt patetycznie. Nie, nie dla królowej lasu. Rusałka Admirał przyjęła moją prośbę życzliwie. - Cóż za szlachetne, dobre serce. Martwisz się o swoje rodzeństwo bardziej niż o siebie. Wspaniale! - Po czym zwróciła się do dzieci: - Dzięki swojej siostrze, otrzymujecie tylko pouczenie. Pamiętajcie jednak, w lesie jesteście gośćmi, musicie przestrzegać naszych praw, szanować każde napotkane stworzenie. Zabierzcie swoje śmieci i wracajcie do domu. - Dziękujemy ci, O Pani! - skłoniłam się nisko, coś mi podpowiadało, że tak powinnam się zachować. - Chodźcie, dzieci. Wracamy do mamy i taty, na pewno już się o nas martwią. - Wyjęłam z bluszczowej kołyski Heniusia, który oczywiście przespał smacznie całą niezręczną sytuację. Wzięłam Iwonkę za rączkę, Marcin i Kuba, trochę się ociągając, ruszyli za nami. Czyżbym widziała zawód na ich twarzach? Pewnie teraz, gdy groźba kary została zażegnana, chętnie zostaliby na dłużej, wśród tych fantastycznych zwierząt i ożywionych roślin. Ale dość przygód na dzisiaj! Czas wracać. Tym razem droga była jasna i przejrzysta. Odprowadzała nas liczna gromadka. Wiewiórki, ptaszki i cała chmura kolorowych motyli. Pilnowały byśmy bezpiecznie dotarli na miejsce. I wkrótce dotarliśmy, a tam czekała na nas kolejna niespodzianka... Mała Rusałka przysiadła na bukowej gałęzi, tuż nad głowami piknikowiczów. Miała stąd świetny widok i niezłą uciechę. Dwoje dorosłych ludzi podrygiwało zabawnie w dzikim, krzykliwym tańcu, próbując strząsnąć z siebie jakieś niewidzialne łaskotki. - Ajajaj!- krzyczał tata, to chichotał nerwowo- Już nie mogę! Przestańcie! Przestańcie! - Ojejku, jejku!- wtórowała mu mama, podrygując i wytrzepując coś ze swetra. Dzieci podbiegły do rodziców. - Mamo, tato, co się z wami dzieje?! - To mrówki! Jest ich okropnie dużo. Ajajaj! Ojejku! Okazało się, że siedzimy na mrowisku! Ajajaj! Jak łaskocze! I gryzą- uh! To te czerwone! Nie wytrzymam!- Cóż było robić? Podczas, gdy rodzice walczyli z niewidzialnym wrogiem, dzieci musiały wykonać zadanie. - Chodźcie - powiedziała Wiola- sprzątniemy nasze śmieci. Pamiętacie, co powiedziała Rusałka Admirał? - Tym razem dzieciom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Przeczesali wszystkie krzaki i w mgnieniu oka nastał porządek. I znów zrobiło się pięknie w lesie. - Dobra robota! - pochwaliła ich maleńka Rusałka. Nie mogli jej usłyszeć, lecz po zadowolonych minach domyśliła się, że szczęśliwi. A co z podskakującymi dorosłymi? Rusałka stwierdziła, że już wystarczy. Otrzymali niezłą nauczkę od pracowitych mrówek. Sfrunęła, znalazła wartowniczkę i szepnęła jej parę słów. - Kompania, odwrót! - zarządziła wartowniczka i w jednej sekundzie mrowie opuściło nieszczęsnych tancerzy, uformowało się w równe szeregi i na komendę:- "Naprzód marsz!" oddaliło się miarowym krokiem w stronę kopca. Dorośli opadli z nieopisaną ulgą na trawę. Kto by pomyślał, że takie malutkie stworzonka mogą tyle zwojować! Po krótkim odpoczynku, cała rodzinka zebrała się do domu. Po drodze, dzieci opowiedziały swoje przygody, a rodzice kiwali głowami ze zrozumieniem. Od dziś, wspólnie zdecydowali troszczyć się o przyrodę. W końcu pojęli, że i oni częścią żywego, zielonego świata i jak wiele zależy od nich, by ten świat, w którym żyją, pozostał piękny, dobry i czysty. - O, jaki slicny motyjek! - Iwonka pokazała paluszkiem przez otwarte okno samochodu. - Do zobaczenia! - zamigotała mała Rusałka i rozpłynęła się w zachodzie słońca. Zamknęłam zeszyt i spojrzałam na dzieci. Henio spał słodko w moich ramionach, Iwonka siedziała w łóżeczku, przytulając misia. Z piętrowego łóżka wychylały się dwie rozczochrane głowy- Marcina, na górze i Kuby, na dole. - Ale czy to wydarzyło się naprawdę?- zapytał Marcin. - Oczywiście - odpowiedziałam całkiem serio- Nie pamiętacie? - Ja nie pamiętam...- ziewnął Kuba. - To tylko opowiadanie...- przymnkął oczy Marcin. - Wymyśliłaś je, gdy bawiliśmy się w lesie... - A ja widziajam motyjka!- wtrąciła z radością Iwonka. Pogłaskałam po jasnych włoskach. - Cieszę się, kochanie. A teraz już śpij. Śnij o motylku, śnij... Dobranoc - zgasiłam światło w pokoju. Pstryk!
POLSKA LITERA
Bajki
Wiersze
Dom
Sklep
Edukacja
Kontakt