Wszelkie prawa zastrzeżone!
Wszystkie teksty, rysunki, zdjęcia oraz wszystkie inne informacje opublikowane na niniejszych stronach podlegają prawom autorskim polskalitera.com Wszelkie kopiowanie, dystrybucja, elektroniczne przetwarzanie
oraz przesyłanie zawartości bez zezwolenia autora jest zabronione.
Nasz leśny dom
xd
agh...-
ziewnęło
stworzonko.
Wyciągnęło
rączki
do
liściastej
koupły,
otworzyło
duże
migdałowe
oczy.
Złociste
smugi
ciepła
i
światła
padły
na
drobne
ciałko,
rozgrzewając
rozespane skrzydełka. Zatrzepotało nimi, strząsając resztki snu i rozejrzało się ciekawie.
- Pięknie tu – szepnęło.
Wokół
drzewa,
na
którym
siedziało,
rósł
olbrzymi
zielony
las.
Szumiał
opowieściami
o
stworzeniach,
które
kryły
się
w
jego
liściach,
konarach,
dziuplach
i
trzewiach.
Las
żył
już
bardzo
długo.
Grube
korzenie
sięgały
głębokich
pokładów
ziemi,
a
gałęzie,
mglistych
odległych
niebios.
Prastary
las
czerpał
z
nich
moc
i
wiedzę,
które
przechowywał
w
olbrzymich
wewnątrzpiennych słojach.
Coś
zaszeleściło
w
liściach
i
podskakując,
jak
szara
piłeczka,
przebiegło
po
konarze
drzewa.
Oczywiście,
od
razu
przykuło
to
uwagę
stworzonka,
które
zwinnie
i
bezszelestnie
sfrunęło
z
gałązki i puściło się w pogoń za uciekinierem.
-
Zaczekaj!
Nie
bój
się,
nic
ci
nie
zrobię!
-
wołało
stowrzonko,
a
echo
jego
perlistego
śmiechu
odbijało
się
od
kolumnady
drzew
i
ginęło
w
zaroślach.
Uciekinier
ani
myślał
się
zatrzymać,
ale
goniec
był
szybki.
Przezroczyste
skrzydła
zamigotały
w
powietrzu,
stworzonko
dało
nurka,
rozpostarło ręce i z impetem chwyciło szarą kulkę za ogon.
-
Mam
cię!-
wykrzyknęło
radośnie.
Rozzłoszczona
szara
kulka,
a
właściwie
wiewiórka,
żachnęła
się
i
wyrwała
z
niepożądanego
uścisku.
Poprawiła
na
sobie
futerko,
zebrała
rozsypane
sprawunki po czym fuknęła:
-
Proszę
mnie
nigdy
więcej
nie
chwytać
za
ogon!-
nerwowo
sięgnęła
po
orzeszek
i
przytrzymując
łapkami,
ostrymi,
jak
frez
zębami,
zaczęła
go
obrabiać.
Wióry
leciały,
że
aż
miło!
Po
chwili
jednak,
zatrzymała
się,
łypnęła
błyszczącymi
ślipkami
z
ukosa
na
uśmiechające
się
wciąż
stworzonko.
Wydłużyła
szyjkę
do
przodu,
wysunęła
ruchliwy
nosek
i
obwąchała
istotkę.
Uszka zrobiły się mniej spiczaste.
- To ty!- w jej oczach zalśniło rozpoznanie, a w głosie dało się wyczuć nutkę ulgi.
- Tak, to ja! - roześmiała się znów istotka. - A ty kim jesteś?
- Wiewiórką. Chcesz orzeszka? - wiewiórka zaproponowała pojednawczo.
Wyjęła
z
zapasów
kolejny
orzech
i
w
sekundę,
wbiła
ząbki
w
twardą
łupkę,
łupka
traaach
rozpadła
się
na
dwoje,
zręczne
łapki,
jak
kołowrotek,
pozbyły
się
resztek,
ciach
podała
istotce
słodkie
białe
serduszko.
Istotka
podziękowała
i
ze
smakiem
schrupała
orzeszek.
Była
bardzo
głodna,
przecież
od
momentu
narodzin,
nic
jeszcze
nie
jadła!
Niewiele
jednak
trzeba
było
takiemu maleńkiemu stworzonku. Suchy miąższ orzecha i kropla rosy starczyły na cały obiad.
Wiewiórka
wyglądała
na
zadowoloną.
Była
bardzo
praktyczną
mieszkanką
lasu.
Większość
dnia
spędzała
na
wyszukiwaniu
i
gromadzeniu
jedzenia,
które
zakopytała
w
różnych
tylko
sobie
znanych
ziemnych
kryjówkach-
spiżarkach.
Tym
sposobem,
zimą,
nigdy
nie
brakowało
jej
pożywienia.
Lubiła
od
czasu
do
czasu
zaglądać
do
swoich
magazynów,
czy
wszystko
aby
na
pewno
jest
wciąż
na
swoim
miejscu.
Liczyła,
sortowała,
układała,
dokładała,
a
nuż
przyda
się
na
czarną
godzinę.
Nieustanna
potrzeba
gromadzenia
zapasów
powodowała,
że
wiewiórka
była
bardzo
zapracowanym
i
zabieganym
zwierzęciem.
I
teraz,
spostrzegłszy,
że
istotka
nasyciła
się,
jej
myśli
znów
zaczęły
krążyć
wokół
smacznych
kąsków.
Oczka
rozbiegły
się,
ogonek
napuszył,
przeskakiwała
z
łapki
na
łapkę
i
było
widać,
że
dłużej
już
nie
usiedzi.
Istotka
roześmiała
się
i
kiwnęła
główką
ze
zrozumieniem.
Wiewiórka
tylko
na
to
czekała.
Podskoczyła,
jak
piłeczka,
majtnęła
kitką
i
hop-hop,
odbijając
się
lekko,
czmychnęła
w
zielone
chmury
poszycia. Do uszu istotki doleciało jeszcze poświstujące pożegnanie:
- Do widzenia, Rusałko!
Ach,
jak
pachniały
kwiaty,
mchy
i
grzyby.
Rusałka
skakała
po
kwiatkach,
jak
po
trampolinach,
przytulała
się
do
miękkich
futer
z
mchu,
fruwała
z
lekkimi
parasolkami
dmuchawców
i
była
taka
szczęśliwa!
Migocząc
w
drzewiastych
światłocieniach
uczyła się nazw roślin i zwierząt.
-
Ktoś
ty?
-
dopytywała
ptaka
z
dużym
dziobem i czerwoną czapeczką.
-
Stuk-puk,
jestem
dzięcioł,
stuk-puk
–
odpowiadał ptak, wyjadając korniki.
-
A
wy,
kim
jesteście?
-
okręcała
się
wraz
z
bzyczącym rojem, w czarno-złote pasy.
-
My
jesteśmy
osy
–
syczały
osy,
ale
nie
robiły jej krzywdy.
-
Halo,
czy
ktoś
tu
mieszka?-
zaglądała
do
wielkiej
dziupli,
która
była
dla
niej,
jak
wyżłobiona w drewnie jaskinia.
-
Huh!
Kto
mnie
budzi!
-
zahuczało
coś
w
mroku
dziupli
i
rozjarzyły
się
okrągłe,
przerażające
oczyska.
- Przepraszam, chciałam tylko poznać twoje imię!- drążyła nieustraszenie Rusałaka.
-
Sowa
huhuh!
Przyjdź
nocą,
to
porozmawiamy.
Teraz
muszę
spać.
Jestem
taaaka
zmęczooonaaa huhuuu...- i oczy zgasły. Rusałka wleciała w trawy.
- A ty, taki delikatny?
- Ja jestem fiołek.
-
A
czym
jest
ta
cudna,
pachnąca
zieleń.
Te
pnie
strzeliste,
te
kolory,
zapachy,
kształty,
to
wszystko...?
- To las. To las. To las - świergotały ptaki.
- To las. To las - tańczyły pajączki na gałązkach.
- To las. Nasz dom - zachrumczał z dumą dzik.
-
Las...-
powtórzyła
z
uczuciem
Rusałka.
-
W
takim
razie
las,
to
najpiękniejsze
miejsce,
w
jakim
mogłam
się
urodzić!-
krzyknęła
w
przestrzeń.
A
las
zaszumiał
z
wdzięcznością.
Rusałka
czuła,
że
jest
jego
częścią.
Półprzezroczysta,
stapiała
się
z
korą
drzew,
z
seledynowym
porostem,
nakrapianym
liściem,
szarym
kamnieniem.
Jej
śmiech
szemrał
w
potoku,
jej
ciałko
połyskiwało
w
promieniu
słońca,
należała
do
lasu
tak
samo,
jak
las
należał
do niej.
Każde
stworzenie
witało
ją
serdecznie,
a
ona
obdarowywała je miłością i dobrym słowem.
-
Dziękuję
wam,
że
jesteście.
Jesteście
bardzo
pożyteczne
i
takie
ładne!
-
głaskała
śliską
dżdżownicę
i
pękatego
żuka
toczącego
kulę
gnoju.
Cieszyła
się,
że
wszystko
ma
tu
swoje
miejsce
i
sens.
Że
wszystko
jest
misternym
łańcuchem,
którego
ogniwa,
bez
względu
na
rozmiar
i
wygląd,
tworzą
jeden,
żywy,
oddychający
organizm.
Od
końcówek
włosów,
po
czubki
palców u stóp, rozpierała ją radość, że dane jej było żyć w tak dobrym, nieskazitelnym świecie.
-
Szybko,
szybko!
Iwonka,
ubieraj
się!
Marcin,
Kuba,
wyłączcie
w
końcu
ten
komputer!
Jej,
jak
późno!
O
tej
godzinie
mieliśmy
być
na
miejscu!-
mama
biegała
i
krzyczała
po
domu,
wyciągała
szkraby
spod
łóżek,
jedną
ręką
zakładała
Iwonce
rajstopki,
drugą
przygotowywała
kanapki,
trzecią
wlewała
herbatę
do
termosu.
Gdy
już
prawie,
prawie
udawało
jej
się
zapanować
nad
sytuacją,
chwila
nieuwagi
i
dzieciaki
znów
rozbiegły
się
po
kątach.
Nie
można
było
dojść
z
nimi
do
ładu.
Tata
w
spokoju
siorbał
kawkę,
miał
idealne
alibi-
sprawdzał
trasę
w
google.
Mimo
wszystko
zjeżyły
mu
się
włosy
na
głowie,
a
po
plecach
przeszedł
zimny
dreszcz,
gdy
nagle
mama
wbiegła
do
pokoju.
Oczywiście
od
razu
przypomniała
sobie
o
tacie.
Oczy
strzeliły,
jak
błyskawice.
-
No
wiesz!
Może
byś
mi
pomógł!
Długo
jeszcze
będziesz
sprawdzał,
jak
się
jedzie
do
tego
lasu?!
-
Kochanie,
jeszcze
chwilkę.
Zaraz
ci
pomogę
-
odpowiedział
tata
ze
stoickim
spokojem,
choć
burza wisiała w powietrzu.
-
Jasne,
jasne!-
rzuciła
mama.
Tym
razem
nie
miała
czasu
na
dyskusje.
Pobiegła
dalej,
a
tacie
się
upiekło.
Upił
łyczek
kawy
dla
rozluźnienia.
W
dali
słyszał
tupot
i
pokrzykiwania.
Burza
przeszła bokiem.
-
Chłopcy,
plecaki
spakowane?
Nie,
Heniu,
nie
bierzesz
tego
auta.
Zgubisz
i
będziesz
płakać.To
ma
być
wycieczka
w
przyrodę.
Tylko
listki
i
patyki.
Wiola,
a
ty
przygotowana
już
jesteś?
-
mama
spojrzała na mnie przelotnie i jej wzrok zahaczył o notatki - Na co ci ten zeszyt?
- Będę pisać opowiadanie.
Wzruszyła ramionami:
- Jak chcesz. Marcin, Kuba, gotowi? Damian, pospiesz się! - zawołała tatę. - I weź tę torbę.
-
Jedzenie,
picie,
koce,
kalosze...
Okna
zamknięte.
Piecyk,
żelazko
wyłączone...
Klucze,
gdzie
są
klucze! Dobra, są. Wsiadamy do auta!
- Siusiu!- podpowiedziała Iwonka. Falstart.
- O, masz ci los! Jeszcze to. Chodź szybko. Reszta do auta!
Po chwili, zdyszana mama siadła obok taty.
- No, wreszcie! Wszyscy na swoich miejscach?
- Taaak!- ryknęliśmy chórem.
-
Tylko
na
ciebie
czekaliśmy,
kochanie...
-
zaczął
tata,
lecz
przerwał,
bo
mama
znów
spiorunowała go wzrokiem. - No to jedziemy na wycieczkę!
- Hurraaa!
Rusałka
huśtała
się
na
listku,
rudzik
wyśpiewywał
piosenkę
o
tym,
jak
przyjemnie
jest
w
południe,
gdy
leśne
stworzonka
odpoczywają
i
wygrzewają
się
w
półcieniu
drzemki.
Łagodny
wietrzyk
bujał
koronami
drzew,
a
one
mieniły
się
w
słońcu
to
srebrno,
to
seledynowo.
Spokojnie było i cicho. I bardzo przyjemnie...
Trzask-
prask!
Trzasnęły
gałązki.
Trzask-prask!
Świst-gwizd!
Świstnęło
po
twardych
pniach.
Tup-
łup!
Zatupotały
jakieś
kopyta.
Szur-
bur!
Zaszurały
liście
na
ziemi.
Hecho-echo!
Śmiecho-echo!
Hecho-śmiecho!
Zaśmiały
się
i
zawołały
jakieś
straszliwe
głosy.
Gwar,
skoki,
bieganina,
krzyki,
piski
nieopisane...Nieznane
stwory,
w
dzikim
tempie,
zbliżały
się
do
Rusałki.
Przerażona,
przylgnęła
do
liścia.
Zamknęła
oczy,
nie
miała
odwagi
spojrzeć
na
przebiegające
istoty.
Może
jej
nie
zauważą.
Coś
jednak
mocno
pacnęło,
Rusałka
spadła
z
liścia
i
potoczyła
się
w
trawę.
Nie
była
to
zbyt
bezpieczna
kryjówka.
Jeden
z
tych
dzikich
stworów
mógł
ją
przecież
rozdeptać,
ale
wolała
się
nie
ruszać
i
z
otwartymi
szeroko
oczętami
obserwowała
zza
źdźbeł
traw,
co
się
dzieje.
-
Tu
będzie
dobre
miejsce.
-
zakomenderował
tata.
Cała
ferajna
przystanęła
i
zrzuciła
plecaki.
Marcin
z
Kubą,
jak
dwa
gibbony,
uwiesili
się
na
pobliskim
drzewie.
Henio,
uwolniony
z
wózka,
rozpoczął
maraton
pełzaków,
Iwonka
jak
to
Iwonka,
z
okrzykiem:
"Kwiatuski!",
klapnęła
w
trawę
i
zajęła
się
rwaniem
wiechci,
to
znaczy,
komponowaniem
bukietów.
Mama
załopotała
kocami.
I
w
mig,
stoliczku
nakryj
się,
pojawiły
się
plastikowe
pojemniki,
talerzyki,
sztućce,
papierowe
serwetki.
Zapachniało
kolorowymi
kanapkami
i
herbacianym
gorącym
naparem.
Obserwujące
z
wyżyn
gibbony
gibko
zlazły
z
drzewa.
Heniusia,
któremu
tak
dobrze
szło
i
był
już
w
pół
drogi
do
krzaka,
niespodziewanie
pochwyciły
silne
ręce,
przefrunął
nad
ziemią,
wierzgając
łapkami
i
również
znalazł
się
na
kocu.
Niekontrolowana
teleportacja.
Wszyscy
usadowiliśmy
się
wokół
naszych
smakołyków,
zaszeleściły
papierki,
folia
aluminiowa,
zachlupotały kubeczki.
Mlask-mlask,
wygłodniali
wycieczkowicze
wyśpiewywali
kantatę
na
świeżym
powietrzu.
A
uszy
trzęsły
się,
że
aż
miło!
Cóż
to
dla
takich
żarłoków-
minęła
chwilka
i
było
po
pikniku.
Dzieciaki
rozbiegły się po lesie, a za nimi papierki i inne śmieci.
-
Fujć!
-
wzdrygnęła
się
Rusałka,
gdy
ochlapało
ją
rzucone
w
trawę
opakowanie
po
jogurcie.
-
Dlaczego oni tak śmiecą?
-
To
ludzie
-
zagderała
przechodząca
obok
mrówka.
-
Oni
zawsze
śmiecą
i
brudzą.
Przyjeżdżają,
choć
nikt
ich
tu
nie
zaprasza,
panoszą
się,
jakby
byli
u
siebie
i
wywracają
cały
las
do
góry
nogami.
Wiesz
ile
później
potrzebujemy
czasu,
ile
musimy
się
napracować,
aby
doprowadzić wszystko do porządku?
- Tak nie może być!
-
Powiedz
im
to-
wzruszyła
odnóżami
mrówka
i
pogodzona
ze
swym
mrówczym
losem,
pomaszerowała
dalej.
Rusałka
śledziła
ją
zamyślonym
wzrokiem,
dopóki
ta
nie
znikła
w
ciemnych grudkach ziemi. Co robić?
Moje
rozbrykane
rodzeństwo
i
ich
wesołe
zabawy.
Marcin
i
Kuba,
nieustraszeni,
wleźli
na
sam
czubek
drzewa.
Imponujące,
jak
potrafią
skakać
po
cienkich
gałązkach.
Niestety,
niektóre
łamią
się
pod
ich
ciężarem,
obawiam
się,
że
zniszczą
drzewo.
Ale
tato
nie
zwraca
na
to
uwagi,
dopinguje
i
rozpiera
go
duma
z
synów.
Chłopaki!
Iwonka
niezmordowanie
wyszukuje
co
ładniejsze
kwiatki,
szkoda
tylko,
ze
po
chwili
traci
nimi
zainteresowanie.
Rozsypane
płatki
tworzą
wokół
niej
kolorowy
dywanik.
Żal
kwiatków,
ale
wygląda
wśród
nich
tak
słodko.
Zdrobię
jej zdjęcie.
-
Co
za
marnotrawstwo!
-
pisnęła
spod
konwaliowych
liści
Rusałka.
-
Ten
kwiatek
nie
ożyje,
niegrzeczna
istotko!
-
Odczekała,
aż
większa
i
mniejsza
istota
odeszły
z
miejsca
wypadku,
wyfrunęła
i
pozbierała
z
tkliwością
zerwane
kwiaty.
-
Biedne
–
szepnęła
ze
smutkiem
i
uplotła
z
nich
wianuszek.
-
Rosłyście
takie
piękne.
Dziękuję
wam
za
to.
-
pocałowała
zwinięte
płatki
i
włożyła
wianuszek
na
głowę.
Z
reszty
kwiatów
uwiła
girlandy,
którymi
przyozdobiła
drzewa.
Fruwając
tu
i
tam,
zobaczyła,
jak
ludzie
łamią
z
dziką
radościa
gałązki,
przenoszą
je
w
jedno
miejsce
i
budują
coś
na
kształt
domu.
Oburzona
powróciła
do
swojej
konwaliowej
kryjówki,
by
obserwować, co dzieje się na kocu.
Poszłyśmy
z
Iwonką
zobaczyć
szałas
bliźniaków.
Oczywiście
zabawa
w
biwak,
to
zabawa
dla
dużych
chłopców,
więc
od
razu
zaczęli
narzekać,
że
mała
im
przeszkadza.
Pospacerowałyśmy
więc i wróciłyśmy do rodziców. Akurat mama przebierała Henia.
-
Rzuć
tam,
gdzieś
w
krzaki
–
podała
tacie
pakunek
z
pieluchy.
Tato
posłusznie
pozbył
się
problemu.
Wolny
i
odświeżony
Henio
mógł
na
nowo
grzebać
w
ziemi
i
zamęczać
znalezione
w
niej
robaki.
Oparłam
się
o
pień
drzewa,
przymknęłam
na
chwilę
oczy,
prześwity
słoneczne
grzały
mi
nos.
Kartki
w
zeszycie
niecierpliwie
furkotały,
domagając
się
górnolotnych
opisów
i
złotych myśli.
Las
szumiał-
"Piszsz
o
nas,
Wiolu,
piszsz...
Czyż
nie
rośniemy
po
to,
by
się
nami
zachwycać?
Czy
nie
jesteśmy dobre, czyste i piękne?"
-
Jesteście!-
uśmiechnęłam
się
do
słońca,
drzew
i
ptaków.
I
chłonęłam
te
widoki
czarowne,
zapach
wilgotnej
ziemi,
poszepty
tajemnicze.
Na
fiołkach,
moich
imiennikach,
przysiadł
motylek
z
kolorowymi plamkami.
Przyglądał
się
natarczywie,
lecz
gdy
tylko
wyciągnęłam
doń
rękę,
przestraszył
się
i
odleciał,
migocząc
przezroczystymi
skrzydełkami.
Może
to
zaklęta
w
motyla
rusałka,
kto
wie?
-
Coś
trzeba
z
tym
koniecznie
zrobić.
-
postanowiła
Rusałka-
Przecież
to
są
szkodniki!
Rudziku,
hop-hop!
Rudziku!
-
zawołała
–
Przyleć do mnie prędziutko!
Na gałązce krzaka, tuż obok, pojawił się ptaszek z rudymi piórkami na brzuszku.
-
Mam
dla
ciebie
zadanie.
Pobaw
się
z
ludźmi
w
łapanego-chowanego.
Poprowadź
ich
w
głąb
lasu.
- Już się robi!- zaćwierkał rudzik i pofrunął w kierunku bawiących się dzieci.
-
Tui-tui-czyrrk!
Tui-tui-czyrrk!
-
zaćwierkał
do
ucha
Marcina.
-
Tui-tui-czyrrk!-
zatrzepotał
nad
Kubą.
-
Patrzcie,
jaki
ładny
ptaszek!
Złapmy
go! - poderwali się chłopcy.
-
Ptasek-
podłapała
Iwonka
–
slicny
ptasek! - pobiegła radośnie za braćmi.
-
Nie,
zostawcie
go!-
zawołała
za
nimi
Wiola,
z
Heniem
na
ręku,
ale
chłopcy
byli
daleko.
Nie
chcąc
stracić
kolorowego
ptaka
z
oczu,
ani
myśleli
się
zatrzymywać.
-
Iwonka,
zaczekaj-
Wiola
dogoniła
siostrzyczkę
i
z
dwójką
maluchów podążyła za braćmi.
-
Tui-tui-czyrrk!
Tui-tui-czyrrk!
-
wabił
rudzik
i
kierował
gromadkę
dzieci
coraz
głębiej w las...
Rusałka
patrzyła,
jak
znikają
w
cienistej
gęstwinie.
Następnie
podfrunęła
do
sporego
kopca,
który
przy
jej
rozmiarach,
wyglądał
niczym
okazały
zamek
ustypany
z
ziemi
i
trocin.
Szepnęła do wartowiczki:
-
Naprzód,
moje
drogie!
Dajcie
im
nauczkę!-
zamigotała
skrzydełkami
i
zniknęła w promyku słońca.
Sprytny
rudzik
przelatywał
z
gałęzi
na
gałąź,
wystarczająco
daleko,
by
chłopcy
nie
mogli
go
dosięgnąć,
nie
płoszył
się
jednak.
Wyczekiwał,
aż
dobiegniemy
i
znów
odlatywał
na
bezpieczną
odległość.
-
On
chce
nam
coś
pokazać!-
ekscytował
się
Marcin.
W
końcu
i
ja
dałam
się
wciągnąć
w
te
podchody. Ten mały, rozćwierkany ptaszek intrygował mnie coraz bardziej.
-
Czy
nie
oddaliliśmy
się
za
bardzo
od
rodziców?
-
rozsądek
starszej
siostry
wciąż
brał
górę
nad
chęcią
poznania
zagadki.
Chłopcy
zawahali
się
na
moment,
ale
ptaszek
znów
rozpostarł
skrzydełka
i
dał
nurka
w
listowie.
Bez
zastanowienia,
pobiegliśmy
za
nim.
Zrobiło
się
cicho,
niepokojąco
cicho.
Las
zgęstniał
i
pociemniał.
Nigdzie
nie
było
już
widać
przyjaznego
rudzika.
Właściwie,
nie
było
widać,
ani
słychać
żadnego
zwierzęcia.
Las
zastygł
w
oczekiwaniu.
Po
plecach
przebiegł
mi
nieprzyjemny
dreszcz.
Maluchy
przytuliły
się
do
mnie,
chłopcy
stracili
rezon i rozglądali się niepewnie, przeczuwając kłopoty.
-
Aj!
-
syknął
Kuba
–
coś
mnie
dziabnęło
w
nogę.
-
Chciał
ruszyć
do
przodu,
ale
noga
uwięzła
mu między pędami. - Co to? Jestem pewien, że wcześniej tego tu nie było.
-
Nie
ruszaj
się,
żebyś
się
bardziej
nie
zaplątał
-
powiedziałam,
pochylając
się
nad
nim
i
próbując wyswobodzić go z ostrych gałązek.- To jeżyny.
-
Przydepcz
drugą
nogą
-
doradził
Marcin.
-
Auć!
-
krzyknął
przerażony.
Gdy
się
odwróciłam,
leżał
na
ziemi
a
pędy
jeżyn,
niczym
kolczaste
węże,
oplatały
go
jak,
kokon.
Zostawiłam
Kubę,
by pomóc Marcinowi i usłyszałam pisk Iwonki:
-
Wioja,
Wioja!-
stała
w
tym
samym
miejscu,
gdzie
przedtem,
lecz
teraz
otaczały
ją
wysokie
łodygi pokrzyw, z nastroszonymi włoskami, gotowymi do ataku.
-
Iwonka,
nie
ruszaj
się,
zaraz
was
z
tego
wyciągnę!-
krzyknęłam
w
jej
stronę,
zrobiłam
krok
do
przodu
i
nagle
wyrosła
przede
mną
ściana
z
kolcolistu,
odgradzając
od
rodzeństwa.
Henio
się
rozpłakał.
Wysoko
na
gałęzi
drzewa
zobaczyłam
znajomego
rudzika.
Nie
ćwierkał
już,
przekrzywił
na
bok
główkę,
jakby
chciał
powiedzieć:
"A
macie
za
swoje,
łobuzy!"
Dzieciaki
wzywały
pomocy,
ale
nie
mogłam
nic
zrobić.
Gdy
tylko
próbowałam
dotknąć
krzewu,
drapały
mnie ostre kolce. Zamknęłam oczy i szepnęłam:
-
Proszę,
przepuście
mnie...-
skrzyżowałam
ramiona,
pochyliłam
głowę
i
zdecydowanym
krokiem
ruszyłam
prosto
na
kolczastą
ścianę.
Spodziewałam
się
ukłuć,
ostrych
żądeł,
a
poczułam
na
policzkach
miękkie
płatki.
Otworzyłam
oczy.
w
miejscu
kolców
rozkwitły
wspaniałe
żółte
kwiaty.
Krzew
rozstąpił
się
przede
mną
i
ujrzałam
swoje
rodzeństwo.
Marcin
i
Kuba
trzymali
się
dzielnie,
choć
jeżyny
potargały
na
nich
ubrania
i
poraniły
policzki.
"Sssmarkaczczee...
urrwisssyy..."-
syczały
rośliny.
-
"Zzzzbierrajcciee
ssswojee
śśśmiecciii..."
Iwonka
dalej
piszczała
w
niebogłosy,
bo
pokrzywy
nie
dawały
za
wygraną:
"Parz-parz,
A
maszsz,
A
maszsz..."-
ale
na
szczęście
nie
parzyły,
nie
miała
bąbli
na
skórze.
A
Henio?
-
przestraszyłam
się,
bo
nie
słyszałam
jego
płaczu.
Spał
w
kołysce
z
bluszczu!
Odetchnęłam
z
ulgą,
że
nikomu
nic
poważnego
się
nie
stało.
Wciąż
jednak
byliśmy
w
pułapce
i
nie
wiedzieliśmy, jak się z niej wykaraskać.
-
Ja
chcę
do
mamy!
-
zapłakała
Iwonka.
Musiałam
coś
wymyślić,
lecz
miałam
pustkę
w
głowie.
W końcu odezwałam się drżącym głosem:
-
Dobre
rośliny,
istoty
lasu,
proszę,
zostawcie
moje
rodzeństwo
w
spokoju.
Pozwólcie
nam
odejść.
Niestety,
moje
słowa
nie
zabrzmiały,
jak
odpowiednie
zaklęcie,
pędy
nie
zwolniły
uścisku,
pokrzywy
nie
schowały
parzydełek.
Co
więcej,
las
jeszcze
bardziej
pociemniał,
wielki
cień
przykrył
wszystko
dokoła,
tak
że
niemal
straciliśmy
widoczność.
I
wtedy
to
zobaczyliśmy.
Skrzydła.
Olbrzymie
motyle
skrzydła
rozpostarły
się
nad
nami.
Ciemne
jak
noc,
półprzezroczyste,
w
biało-rdzawe
wzory.
Straszliwie
piękne.I
nagle
wszystkie
drzewa,
i
krzewy,
i
trawy,
i
zwierzęta,
i
wszelkie
leśne
stowrzenie
wydały
z
siebie
okrzyk
zachwytu:
"Och!"
i
pochyliły
swe
głowy,
i
konary
przed
olbrzymim,
zachwycającym
motylem.
Moje
rodzeństwo,
nareszcie
uwolnione,
lecz
oszołomione,
patrzyło
na
to
cudowne
zjawisko
z
szeroko
otwartymi
buziami.
Henio
wciąż
spał
w
plecionce
z
bluszczu
i
całe szczęście, bo nie miałam pojęcia, co się teraz wydarzy.
Motyl
przemówił,
A
jego
głos
zadźwięczał,
jak
tysiące
leśnych
dzwoneczków:
-
Witajcie
w
moim
królestwie.
Jestem
Rusałka
Admirał.
Mieszkańcy
lasu
poskarżyli
się
na
was
i
przyprowadzili
do
mnie,
bym
osądziła
was
wedle
waszych
uczynków.
Jeżeli
okaże
się,
że
działaliście
na
szkodę
lasu,
poniesiecie
konsekwencje
swojego
złego
zachowania.
Jeżeli
okaże
się,
że
jesteście
niewinni,
rośliny
i
zwierzęta
wskażą
wam
drogę
do
domu.
A
teraz,
proszę,
odpowiedzcie
na
moje pytania.
Nastąpiła
minutowa
pauza,
podczas
której
Rusałka
Admirał
spoglądała
na
nas
swoimi
wielkimi migdałowymi oczami. W końcu zapytała:
-
Czy
niszczyliście
drzewa,
uderzaliście
pnie
i
łamaliście gałęzie?
-
Tak-
odpowiedzieliśmy
i
poczułam,
jak
ze
wstydu
płoną
mi
policzki.
Czułam
się
współodpowiedzialna, bo widziałam, co robią dzieciaki, ale nie zareagowałam.
-
Czy
rwaliście
kwiaty,
dokuczaliście
owadom
i
innym
mniejszym
od
was
zwierzętom?
-
kontynuowała Rusałka Admirał, a jej przedziwne motyle oczy błyszczały zagadkowo.
- Tak- znów odpowiedzieliśmy zgodną skruchą.
- Czy śmieciliście w moim pięknym lesie?
-
Tak,
przepraszamy.
-
Rusałka
Admirał
zafalowała
skrzydłami
i
unosząc
się
nad
ziemią,
zbliżyła się do nas, tak, że czuliśmy delikatny wiatr od jej fascynujących skrzydeł.
-
Cieszę
się,
że
przyznaliście
się
i
żałujecie
swoich
uczynków.
To
jednak
nie
wystarczy
-
dodała
surowo. Przemogłam onieśmielenie i zapytałam:
-
O,
Pani!
Czy
mogłabym
jeszcze
coś
dodać
w
obronie
mojego
rodzeństwa?
-
W
tejże
chwili,
na
moim
ramieniu
usiadł
mały
migotliwy
motylek.
Mogłabym
przysiąc,
że
to
ten
sam,
który
przypatrywał
mi
się,
gdy
słuchałam
poszmerów
lasu.
Rusałka
Admirał
też
go
zauważyła,
uśmiechnęła
się
do
mnie
i
skinęła
potakująco
głową.
Westchnęłam,
bo
nie
jest
łatwo
przyznawać się do winy, ale czułam, że te słowa muszą zostać wypowiedziane:
-
O,
Pani!
Wszystko
to
moja
wina.
Wprawdzie
bezpośrednio
nie
przyczyniłam
się
do
niszczenia
Twojego
lasu,
lecz
jako
starsza
siostra,
nie
zrobiłam
nic,
by
pouczyć
moje
młodsze
rodzeństwo.
O,
Pani!
Proszę,
ukarz
mnie,
a
oszczędź
dzieci.
Oddaję
się
Twej
woli
-
Słowa
płynęły
prosto
z
serca.
Naprawdę
było
mi
przykro.
Miałam
jednak
nadzieję,
że
nie
brzmię
zbyt
patetycznie.
Nie,
nie dla królowej lasu. Rusałka Admirał przyjęła moją prośbę życzliwie.
-
Cóż
za
szlachetne,
dobre
serce.
Martwisz
się
o
swoje
rodzeństwo
bardziej
niż
o
siebie.
Wspaniale! - Po czym zwróciła się do dzieci:
-
Dzięki
swojej
siostrze,
otrzymujecie
tylko
pouczenie.
Pamiętajcie
jednak,
w
lesie
jesteście
gośćmi,
musicie
przestrzegać
naszych
praw,
szanować
każde
napotkane
stworzenie.
Zabierzcie swoje śmieci i wracajcie do domu.
-
Dziękujemy
ci,
O
Pani!
-
skłoniłam
się
nisko,
coś
mi
podpowiadało,
że
tak
powinnam
się
zachować.
-
Chodźcie,
dzieci.
Wracamy
do
mamy
i
taty,
na
pewno
już
się
o
nas
martwią.
-
Wyjęłam
z
bluszczowej
kołyski
Heniusia,
który
oczywiście
przespał
smacznie
całą
niezręczną
sytuację.
Wzięłam
Iwonkę
za
rączkę,
Marcin
i
Kuba,
trochę
się
ociągając,
ruszyli
za
nami.
Czyżbym
widziała
zawód
na
ich
twarzach?
Pewnie
teraz,
gdy
groźba
kary
została
zażegnana,
chętnie
zostaliby
na
dłużej,
wśród
tych
fantastycznych
zwierząt
i
ożywionych
roślin.
Ale
dość
przygód
na
dzisiaj!
Czas
wracać.
Tym
razem
droga
była
jasna
i
przejrzysta.
Odprowadzała
nas
liczna
gromadka.
Wiewiórki,
ptaszki
i
cała
chmura
kolorowych
motyli.
Pilnowały
byśmy
bezpiecznie
dotarli
na
miejsce.
I
wkrótce
dotarliśmy,
a
tam
czekała
na
nas
kolejna
niespodzianka...
Mała
Rusałka
przysiadła
na
bukowej
gałęzi,
tuż
nad
głowami
piknikowiczów.
Miała
stąd
świetny
widok
i
niezłą
uciechę.
Dwoje
dorosłych
ludzi
podrygiwało
zabawnie
w
dzikim,
krzykliwym tańcu, próbując strząsnąć z siebie jakieś niewidzialne łaskotki.
- Ajajaj!- krzyczał tata, to chichotał nerwowo- Już nie mogę! Przestańcie! Przestańcie!
-
Ojejku,
jejku!-
wtórowała
mu
mama,
podrygując
i
wytrzepując
coś
ze
swetra.
Dzieci
podbiegły do rodziców.
- Mamo, tato, co się z wami dzieje?!
-
To
mrówki!
Jest
ich
okropnie
dużo.
Ajajaj!
Ojejku!
Okazało
się,
że
siedzimy
na
mrowisku!
Ajajaj!
Jak
łaskocze!
I
gryzą-
uh!
To
te
czerwone!
Nie
wytrzymam!-
Cóż
było
robić?
Podczas,
gdy
rodzice walczyli z niewidzialnym wrogiem, dzieci musiały wykonać zadanie.
-
Chodźcie
-
powiedziała
Wiola-
sprzątniemy
nasze
śmieci.
Pamiętacie,
co
powiedziała
Rusałka
Admirał?
-
Tym
razem
dzieciom
nie
trzeba
było
dwa
razy
powtarzać.
Przeczesali
wszystkie
krzaki
i
w
mgnieniu
oka
nastał
porządek.
I
znów
zrobiło
się pięknie w lesie.
-
Dobra
robota!
-
pochwaliła
ich
maleńka
Rusałka.
Nie
mogli
jej
usłyszeć,
lecz
po
zadowolonych
minach
domyśliła
się,
że
są
szczęśliwi.
A
co
z
podskakującymi
dorosłymi?
Rusałka
stwierdziła,
że
już
wystarczy.
Otrzymali
niezłą
nauczkę
od
pracowitych
mrówek.
Sfrunęła,
znalazła
wartowniczkę i szepnęła jej parę słów.
-
Kompania,
odwrót!
-
zarządziła
wartowniczka
i
w
jednej
sekundzie
mrowie
opuściło
nieszczęsnych
tancerzy,
uformowało
się
w
równe
szeregi
i
na
komendę:-
"Naprzód
marsz!"
oddaliło
się
miarowym
krokiem
w
stronę
kopca.
Dorośli
opadli
z
nieopisaną
ulgą
na
trawę.
Kto
by
pomyślał,
że
takie
malutkie
stworzonka
mogą
tyle
zwojować!
Po
krótkim
odpoczynku,
cała
rodzinka
zebrała
się
do
domu.
Po
drodze,
dzieci
opowiedziały
swoje
przygody,
a
rodzice
kiwali
głowami
ze
zrozumieniem.
Od
dziś,
wspólnie
zdecydowali
troszczyć
się
o
przyrodę.
W
końcu
pojęli,
że
i
oni
są
częścią
żywego,
zielonego
świata
i
jak
wiele
zależy
od
nich,
by
ten
świat,
w
którym żyją, pozostał piękny, dobry i czysty.
- O, jaki slicny motyjek! - Iwonka pokazała paluszkiem przez otwarte okno samochodu.
- Do zobaczenia! - zamigotała mała Rusałka i rozpłynęła się w zachodzie słońca.
Zamknęłam
zeszyt
i
spojrzałam
na
dzieci.
Henio
spał
słodko
w
moich
ramionach,
Iwonka
siedziała
w
łóżeczku,
przytulając
misia.
Z
piętrowego
łóżka
wychylały
się
dwie
rozczochrane
głowy- Marcina, na górze i Kuby, na dole.
- Ale czy to wydarzyło się naprawdę?- zapytał Marcin.
- Oczywiście - odpowiedziałam całkiem serio- Nie pamiętacie?
- Ja nie pamiętam...- ziewnął Kuba.
- To tylko opowiadanie...- przymnkął oczy Marcin. - Wymyśliłaś je, gdy bawiliśmy się w lesie...
-
A
ja
widziajam
motyjka!-
wtrąciła
z
radością
Iwonka.
Pogłaskałam
ją
po
jasnych
włoskach.
-
Cieszę
się,
kochanie.
A
teraz
już
śpij.
Śnij
o
motylku,
śnij...
Dobranoc
-
zgasiłam
światło
w
pokoju. Pstryk!