Wszelkie prawa zastrzeżone! Wszystkie teksty, rysunki, zdjęcia oraz wszystkie inne informacje opublikowane na niniejszych stronach podlegają prawom autorskim polskalitera.com Wszelkie kopiowanie, dystrybucja, elektroniczne przetwarzanie oraz przesyłanie zawartości bez zezwolenia autora jest zabronione.
Książka powstała w ramach inicjatywy "Zostań ilustratorem", zorganizowanej przez www.polskalitera.com Serdecznie dziękuję wszystkim Autorom nadesłanych prac, a także wszystkim tym, którzy przyczynili się do realizacji projektu.
ilustracje: Tosia Chorążykiewicz, Julia Bureta, Madzia Węglewska, Nicola Nowakowska, Maya Nowakowska, Seweryn Dziedzic, Adam Bureta, Kacper Bureta tekst: E.Dziedzic
POZDROWIENIA Z KRAINY CZARÓW Pierwsze- Bajki, piosnki, wiersze, wyliczanki... Zasłuchaną w sny- krainy, prowadziłaś mnie za rękę. Pierwsze- Lalki, słonie, misie, przytulanki... Odganiałaś wciąż postrachy biegające za mną w noc. Pierwsze- Kredki, farbki, pędzle, gry, kolory i zabawy... Malowałaś mi nad głową tęcze lśniące i pogodne. To są rzeczy tak bezcenne, jak motyle, To są rzeczy tak bezcenne, jak motyle, łąki kwietne, zapach wiosny, promyk słońca o poranku... I dlatego, moja Mamo, z tej Krainy pełnej Czarów- dziękuję Ci całym sercem za prezenty, które tylko Uśmiech Matki podarować dziecku może.
Seweryn Dziedzic, lat 7
WIOSENNA SUKIENKA MAMY Od samego ranka padało! Był maj, a na dodatek Dzień Matki i nic nie wychodziło, jak powinno. Chciałam narysować słoneczko dla mamy, ale z pędzla, kap-kap, spłynęła niebieska farbka i zamiast wesołego, żółtego słońca, pojawiło się ciemne, niezadowolone chmurzysko. Ojej! Mama zaglądnęła mi przez ramię: Faktycznie, niewesoło! Chwilkę sie zastanawiała i pac! do głowy wpadł jej pomysł. A mama miała zawsze niezwykłe pomysły! Wiem, co zrobimy!- powiedziała i znikła w garderobie. Gdy się ponownie pojawiła, miała na sobie kolorową sukienkę w kwiaty, liście i serduszka. Wyglądała w niej bardzo ładnie. Uśmiechnęła się szeroko: Chodź, Tosiu. Pójdziemy sobie na spacer. Teraz?Przecież pada! To nic, nie jesteśmy z cukru. To tylko majowy deszcz, roześmiała się mama i wyszłyśmy. Może i majowy, ale lało z nieba, jakby ktoś wyżymał pranie. Mama widziała moją nieszczęśliwą minę, ale nie powiedziała już ani słowa. Wzięła mnie za rękę i pobiegłyśmy w sam środek ulewy. Nagły podmuch wiatru porwał nas w górę, załopotała, jak żagiel sukienka, mama zaśmiała się radośnie, skrzyżowałyśmy ręce i zaczęłyśmy wywijać w powietrzu młynka. I co ciekawe, im mocniej się kręciłyśmy, tym bardziej rozwiewałyśmy chmury! Śmigu-śmigu! Cały park kręcił się wraz z nami, a rozpłakane niebo suszyło wiatrem łzy i stawało się coraz bardziej pogodne i przejrzyste. Kręciłyśmy się tak i śmiałyśmy się wesoło, aż tu nagle, kwiaty z maminej sukienki zerwały się i zaczęły opadać na trawę. Serduszka pofrunęły do nieba i utworzyły migotliwą tęczę, a listki spadły na korony drzew. Wreszcie zrobiło się pięknie i kolorowo! Roześmiane wróciłyśmy do domu. Ja z rozczochranymi warkoczykami, a mama w różowej, jednolitej sukience. Usiadłam jeszcze raz przy moich farbkach. Na czystej kartce, żółtym kolorem namalowałam okrągłe, mrugające do mnie słońce. Otworzyłam okno i rzuciłam rysunek na wiatr. Poleciał, hen, wysoko i rozpromienił sie na błękicie nieba. Kocham Cię, Mamo. To słońce świeci dla Ciebie. Mama podeszła do okna i mocno mnie przytuliła. Stałyśmy tak razem i przyglądałyśmy się jak Dzień Matki rozciąga się, aż po horyzont... niezwykły i wart zapamiętania.
Tosia Chorążykiewicz, lat 5
Seweryn Dziedzic, lat 7
POWRÓCIŁY JUŻ BOCIANY... Powróciły już bociany do swych polskich gniazd. Skrzydła, tęcze rozłożyły, powitały nas. Klekotały nad łąkami i szukały żab, a za nimi, szumiał słodko, ukwiecony sad. W sadzie rośnie jabłoneczka, śpiewa sobie tak: Ładna na mnie skukieneczka, na gałązce szpak. Szpak przechylił lekko główkę: Ile tu jest barw! Na czerwono, to na żółto błyskają wśród traw. To czerwieni się tulipan i żonkili żółć. Gdzie nie spojrzeć- wszędzie wiosna- więc na spacer pójdź!
Kacper Bureta, lat 11
WYSPA WIECZNEJ WIOSNY
Szczęśliwa to Wyspa, gdzie morze cudne kwiatami wypryska w samo południe. Gdzie rzeki mlekiem i miodem rwą się. Kopytka lekkie biegają po rosie i skacze w zboże złocisty rożek- to Amaltei1, przygód ciekawej, skarb się odkleił, zamigał w trawie. Wysypał róże, fiołki, irysy, krokusy, hiacynty, wonne narcyzy i proszek radości, w dużej ilości- ten kozi Rożek Obfitości.
Zabiorę Cię, Mamo, do tej Arkadii2. Trzy słońca wstaną, Labirynt fantazji, w którym zgubimy się, lecz odnajdziemy- o czym marzymy, czego pragniemy. Wejdziemy na promień, najpierw- ostrożnie. Spleciemy dłonie, przejdziemy dwa sążnie- i nagle- puścimy w wyścig wesoły, jak ćmy do światła, do miodu pszczoły.
I wypijemy eliksir, po którym zakwitną kwiaty na ubraniach, oplotą girland barwne sznury. Od wiosennego czarowania włosy wyrosną nam zielone i wykiełkują skrzydła ważek, oczy będziemy mieć zdziwione, policzki ciepłe, pełne wrażeń. Nie przestaniemy się zachwycać! A gdy wrócimy już do domu- to będzie nasza Tajemnica- i nie powiemy jej nikomu.
Nicola Nowakowska, lat 7
JEDNYM ŻYCZENIEM Dzień jak co dzień. Dziewczynki biegały po ogrodzie, a mama to odkurzała, to prasowała, to myła naczynia... Bul-gul- bul...Kochaniutka! Spójrz tutaj...bul-gul-bul...- wraz z bieżącą wodą, do miedniczki z naczyniami wpłynęła mała rybka i cieniutkim głosikiem próbowała zwrócić na siebie uwagę.- To ja, złota rybka. Wypowiedz życzenie! Bul-gul-bul...- zabulgotała pod wodą, bo mama w roztargnieniu, złapała ją, myśląc że to gąbka i zaczęła płukać talerze. Udało się małej rybce wyślizgnąć i znikła w głębinach zlewozmywaka. Mama skończyła zmywanie naczyń i zabrała się za pranie. Wrzuciła ubrania do pralki, nastawiła program. Pralka wypełniła się wodą i w plastikowym okrągłym okienku znów pojawiła się złota rybka. Bul-gul-bul...- pisnęła zduszonym głosem, przyklejając pyszczek do szybki- To ja... złota...ryb...ka...życzenie...- I znów mama niczego nie zauważyła, bo pralka zaczęła warczeć, prychać, kichać i wirować. Mała złota rybka kręciła się, kręciła, po czym znikła w mieszaninie ubrań. Tymczasem mama wyjęła wiaderko z mopem, nalała wody, coś w tym wiaderku zachlupotało, woda zaczęła się pienić. I znów pojawiła się złota rybka i tak jak przedtem, próbowała zwrócić na siebie uwagę. Ale mama nie traciła czasu na przyglądanie się niesamowitym zjawiskom w wiadrze wody. Wycisnęła mopa i zaczęła zmywać podłogi. Złota rybka puściła kilka baniek mydlanych i po raz kolejny znikła. Maya i Nicola wbiegły do kuchni. Ależ chciało im się pić. W ogródku było tak gorąco! Wzięły po szklance wody i patrzyły, co robi mama. Dziewczynki, nie kręćcie się tutaj. Skończę zmywać i przyniosę wam drugie śniadanie do ogrodu. Idźcie się bawić powiedziała mama. Nicola wzięła siostrę za rękę, ale Maya stała jak wryta. Wpatrywała się w szklankę. W szklance pływała złota rybka i patrzyła na Mayę! Przestraszyła się Maya, puściła szklankę, szklanka rozbiła się o podłogę, bęc. O nie! - jęknęła mama.- Dość mam już tego sprzątania. Jak ja bym chciała znaleźć się teraz... nad morzem - rozmarzyła się.- W końcu jest Dzień Matki i też coś od życia mi się należy! Mówisz i masz odpowiedziała taplająca się w kałuży wody złota rybka, i cóż to? Mama poczuła, że coś ciągnie ją, i ciągnie. Dziewczynki zaskoczone, chwyciły się jej w ostatnim momencie i cała trójka w mgnieniu oka znalazła się nad brzegiem morza. Fale obmywały im stopy, a mała złota rybka skakała wesoło nieopodal. Co się dzieje? Jak się tu znalazłyśmy?- zapytała mama. Wypowiedziałaś życzenie, a ja je spełniłam- zapluskała rybka. - Wskakujcie do wody. Ale nie mamy strojów kąpielowych. Nie będą wam potrzebne. Spójrzcie- mała złota rybka prysnęła wodą i nagle ich ciała pokryły się srebrzystymi łuskami, a w miejsce nóg, wyrosły im rybie ogony. Zmieniłyśmy się w syrenki!- uradowała się Nicola- Mamo, to jest super! Hmm...- zaskoczona mama przypatrywała się swoim córkom. Maya już pluskała ze złotą rybką w wodzie, a Nicola podziwiała swój srebrzysty syreni ogon i wplatała we włosy algi i muszelki. Mama pomyślała, czemu by nie? W sumie to całkiem niezły pomysł i przyjemna odmiana od zajmowania się domem. Zanurkowała i wszystkie trzy podążyły za złotą rybką. Podwodny świat kołysał się łagodnym rytmem. Morskie trawy, przezroczyste meduzy, błyszczące płetwy poruszały się miękko i bezszelestnie. Zaklęte syrenki płynęły na falach półsnu, podziwiając niezwykłą krainę głębin. Od czasu, do czasu przemykały między nimi kolorowe ławice ryb, tak szybko, że wyglądało to, jakby poruszały się po niewidzialnych autostradach. Długo już płynęły syrenki. Na szczęście nie miały problemu z oddychaniem pod wodą, gdyż czar sprawił, że wyrosły im skrzela. Złota rybka skręciła nagle i wpłynęła w fantastyczne ogrody ukwiałów. Uważajcie, żebyście się nie poparzyły ostrzegła. Miejsce było niesamowite. Płynęły ostrożnie, przyglądając się baśniowym kształtom i kolorom. Na końcu ogrodu stała olbrzymia spiralna muszla. Gdy podpłynęły bliżej, okazało się, że muszla jest zamieszkała przez równie olbrzymiego kraba pustelnika. Krab wychylił się z muszli. Sprawiał wrażenie prastarego, szczypce zarosły mu omułkami, a na grzbiecie muszli sterczał wąsiasty, zielonkawy ukwiał, z którym nigdy się nie rozstawał. Witajcie w naszych głębinach- wychrypiał krab.- Żyję tu już setki , a może tysiące lat. Tak długo, że już dawno straciłem rachubę czasu. Znam tu każdy kamień, każdą wnękę i kryjówkę, żadne stworzenie morskie nie jest mi obce. Wędrując przez nieznaną zwykłemu śmiertelnikowi krainę, waszym oczom ukażą się krajobrazy i zwierzęta o formach i barwach, jakich się żadnemu badaczowi i nurkowi nawet nie śniło. O życiu na powierzchni wiecie już dużo. O tym, co tu zobaczycie, nie nauczycie się w szkole, nie przeczytacie z książek. Wasi naukowcy nie mają pojęcia o tajemnicach, jakie skrywa podwodny świat. Do tej pory udało im się dotrzeć tylko do małej cząstki naszych rozległych terytoriów. Mieszkają tu dziwaczne stworzenia, niektóre tak prastare jak ja. W głębinowych jaskiniach czają się morskie potwory. Żyją tu istoty, które ludzie uważają za baśniowe i legendarne. Bądźcie więc ostrożne i nie oddalajcie się od złotej rybki, z nią jesteście bezpieczne. Mama, Nicola i Maya podziękowały za radę i pogłaskały kraba po wielkich, chropowatych szczypcach. Następnie ruszyły za swoją przewodniczką. Mała złota rybka zabrała je w podróż po najciekawszych zakątkach Głębi. Dane im było zobaczyć tęczowe wyspy raf koralowych. Zaprzyjaźniły się z pomarańczowymi, wesołymi błazenkami. Ścigały się z żółwiami morskimi, które wcale nie poruszały się w żółwiowym tempie. Złożyły wizytę gigantycznej kałamarnicy, która podarowała im po słoiczku prawdziwego atramentu. Wpłynęły do wraku statku i odkryły skarb, ale nie miały kieszeni, więc zostawiły go na inną okazję. Przeżyły moment grozy, gdy Nicola dostrzegła muszlę z cudną perłą, wielkości piłki nożnej i oddaliła się od reszty. W momencie, gdy próbowała wydobyć perłę, szczęki olbrzymiego małża zatrzasnęły się i tylko refleks mamy uratował ciekawską podróżniczkę przed pułapką. Spotkały również inne syrenki, żyjące bardzo głęboko w morzu, tak głęboko, że żaden nurek jeszcze nie zapuścił się w ich rewiry. Syrenki ubrały je w naszyjniki z muszelek, a potem kręciły się z nimi na różowej ośmiornicy- karuzeli i latały na mątwach. Dzień dobiegał końca. Mała złota rybka zaprowadziła mamę, Mayę i Nicolę do olbrzymiego wiru wodnego, przez który musiały przejść, by na powrót przybrać ludzką postać. Zdążyła jeszcze pomachać im płetwą na pożegnanie i zanim się zorientowały, były już w kuchni. Znikły syrenie ogony, skrzela i łuski. Rozbita szklanka wciąż leżała na podłodze, tylko woda wyschła i nie było śladu złotej rybki. Popatrzyły na swoje mokre włosy i wybuchnęły śmiechem. W tym momencie, drzwi się otworzyły i do domu wszedł tato: O, widzę, że byłyście dzisiaj na basenie... Mrugnęły do siebie porozumiewawczo. Można tak powiedzieć- skwitowała mama. Wieczorem, Nicola i Maya wyjęły buteleczki z atramentem i narysowały ilustracje do swojej pasjonującej, podmorskiej przygody. Oto te ilustracje. Teraz sami możecie się przekonać, że ta historia wydarzyła się naprawdę.
Maya Nowakowska, lat 3
Tosia Chorążykiewicz, lat 5
LEKKO, JAK BALONIK Mamusiu, gdy jestem szczęśliwy unoszę się, jak balonik, do różowego słońca skaczę, jak pasikonik Jak lekkie serduszko, wśród kwiatów buszuję, świata ciekawy, w trawach fikam koziołki i gonię Cię do zabawy Wciąż pytam, a Ty się uśmiechasz i piszesz bajki w zeszycie. Patrz, Mamo, jestem tutaj- w tym wierszu, w Twym sercu, w błękicie
TAJEMNICZE ZNIKNIĘCIE MAMINTOREBKI Cześć, to ja, Seweryn. Nie widzicie mnie? Spójrzcie do góry. Siedzę sobie na tej białej, puszystej chmurce. Nie dość, że jest tu wygodnie, to na dodatek mam wspaniały widok na całą okolicę. Wiecie, jak nazywa się taki punkt widzenia? Z lotu ptaka. Nadeszła wiosna, zza mórz przyleciały ptaki, więc i w naszej historyjce będzie mowa o tych skrzydlatych stworzeniach (jak widać na załączonym obrazku). Zwłaszcza o pewnym pelikanie... Ale po kolei. Usiądźcie wygodnie na poduszkach i posłuchajcie... Dzisiaj wstałem bardzo wcześnie i postanowiłem zrobić mamie niespodziankę. Laurkę na Dzień Matki. Zazwyczaj używam swoich kredek, woskowych. Nie złe, ale to miał być specjalny rysunek, a na specjalne okazje najlepsze oczywiście specjalne kredki. Po cichutku, by nie obudzić rodziców, zakradłem się więc do biurka mamy i wyjąłem z szuflady jej ulubione pastele. Wróciłem do swojego pokoju, otworzyłem pudełko. O tak... Uśmiechały się do mnie wszystkimi kolorami tęczy. Wybrałem żółtą kredkę i zacząłem się zastanawiać, co by tu narysować. Najpierw pojawił się dziób, duży, nie, jeszcze większy. Potem ptak, z piórami...białymi. Białymi z czarnymi brzegami na skrzydle. I czerwone nóżki. Gdy narysowałem oko, łypnął na mnie. Dziób zaczął kłapać, skrzydła załopotały, a nogi zaczęły tuptać po kartce. I wyobraźcie sobie, malowany ptak ożył, wyfrunął z kartki, zakołował mi nad głową, spostrzegł otwarte drzwi i wyleciał do przedpokoju. Wybiegłem za nim, ale było już za późno. Gdy go dogoniłem, pożerał właśnie mamintorebkę!
Seweryn Dziedzic, lat 7
Torebka mamy była najcenniejszą rzeczą w naszym domu. Mama potrafiła znaleźć tam dosłownie wszystko. Gdy tylko ktoś czegoś potrzebował, mama otwierała magiczną torebkę i wyjmowała, jak magik z kapelusza, daną rzecz. Torebka zdawała się być bez dna, choć wyglądem nie różniła się od innych zwykłych torebek, które znajdziecie w sklepie. I oto teraz, ten cenny skarb, znajdował się w przepastnym dziobie pelikana! Co powie na to mama? Mama wstała bardzo wesoła. Podśpiewując, przygotowała jajecznicę i powiedziała, że po śniadaniu wybierzemy się na wycieczkę. Ani ona, ani tato, nie zauważyli pelikana, który schował się za wieszakiem, w tłumie płaszczy i kurtek. Zerkałem na niego, czy jeszcze czegoś nie pożarł, on łypał na mnie, ale obaj siedzieliśmy cicho. Jeśli mama zauważy pelikana oraz brak torebki, wiedziałem na kogo będzie zła. Pelikan też wiedział. Dlatego siedzieliśmy cicho. Mama uśmiechnęła się do mnie i powiedziała do taty: Popatrz, jaki nasz Sewerynek dzisiaj grzeczny!- Tato spojrzał na mnie, ja na pelikana, pelikan łypnął malowanym okiem zza wieszaka. Zjedliśmy i się zaczęło... Nie widzieliście gdzieś mojej torebki? - zapytała zdziwiona mama. Tato nie widział, ja nie widziałem (od tamtej pory), pelikan łypnął okiem. Chyba zostawiłam na wieszaku...- Mama ruszyła w stronę wieszaka, ja krzyknąłem Nieee...Tato spojrzał na mnie, ja na pelikana, pelikan łypnął okiem, mama rozchyliła płaszcze i kurtki, spostrzegła pelikana, pelikan łypnął okiem, mama spojrzała jeszcze raz, by upewnić się, że to naprawdę pelikan i powiedziała: Seweryn, co pelikan robi za naszym wieszakiem? Nie było sensu kłamać, więc opisałem, jak do tego doszło. No dobrze, dzisiaj Dzień Matki, żaden pastelowy pelikan nie zepsuje mi humoru zadecydowała mama.- Zabierzemy go ze sobą zamiast torebki. Mama zapakowała do dzioba pelikana wszystkie potrzebne rzeczy. Niósł posłusznie, chyba było mu głupio, że tak znienacka zjadł mamintorebkę i narobił kłopotu. Więc poszliśmy. Pogoda dopisywała, było zielono, pachnąco, majowo. Zatrzymaliśmy się przy mostku, gdzie tato lubił łowić ryby. Rzeczka pluskała niebiesko, na drzewie przyśpiewywał rudzik. Najpierw bawiliśmy się w chowanego, potem w łapanego, a gdy się zmęczyliśmy, usiedliśmy w miękkiej trawie, tato zarzucił wędkę, a ja z mamą rozmawialiśmy sobie o różnych ciekawych rzeczach. Za każdym razem, gdy tato złowił rybę, pelikan podlatywał, otwierał wielki dziób i tato wrzucał do niego, jak do wiaderka, świeżą zdobycz. Mówię wam, niesamowite, ile w takim dziobie się mieści! Przecież była tam już mamintorebka, nasz prowiant, mata piknikowa i całe stosy złowionych ryb! Gdy tylko czegoś potrzebowaliśmy, mama po prostu sięgała ręką do dzioba pelikana, jak do torebki i wyjmowała odpowiednią rzecz. I wiecie co? Raz zaglądnąłem do tego dzioba! Nie uwierzycie, w środku wyglądał jak kosmos, tylko zamiast planet, wirowały przedmioty i pływały ryby. Było jeszcze sporo miejsca, na tyle, że mógłbym się tam schować. Nadleciały bociany, nałapały żab na obiad. Ja wspiąłem się na drzewo. Gdy byłem na samym czubku, nadpłynęła chmurka, więc złapałem i wskoczyłem w kłębiastą miękkość. Było bardzo przyjemnie. Tato złapał węgorza, mama spacerowała z pelikanem- torebką i szukała natchnienia w szuwarach, ja leżałem sobie na chmurce i wszystko widziałem. A gdy mi się nudziło, to sobie skakałem, jak po trampolinie (bo musicie wiedzieć, że chmurki, jeśli chcą, mogą być bardzo elastyczne, popatrzcie na niebo, jak szybko zmieniają kształty). Wieczorem, gdy wróciliśmy do domu, mama powiedziała, że to był najlepszy Dzień Matki. Pelikan został z nami. Oswoił się i od tej pory nie odstępował mamy na krok. A ja już się zastanawiam, jaki obrazek narysuję następny m razem... Oczywiście pastelami mamy! To dopiero będzie historyjka! Trzymajcie się, cześć!
Madzia Węglewska, lat 8
PĄSY- PLĄSY (Ref.) Pąsy-pląsy, cza-cza ta- tańczę, jak mi w duszy gra! Obcasik wystuka rym- na parkiecie wiodę prym! Pąsy-pląsy, cza-cza ta- okręcę się raz i dwa, sukieneczka frygu-fryg, nie doścignie mnie dziś nikt! Moja mama lubi cza-czę. Włącza płytę, a ja patrzę, jak rozpuszcza włosy blond- melodii ją niesie prąd. Coś w tej cza-czy jest takiego- mama roztańczyła niebo, gwiazdy w oczach jej migoczą i uśmiecha się uroczo. (Ref.) Pąsy-pląsy... Kręci suknią koktajlową piruety na różowo, spod bucików sypią iskry, z bransoletek czary prysły. Ja chcę tańczyć, tak jak Ona! Mama chwyta mnie w ramiona i tańczymy już ogniście- naszą cza-czę, oczywiście! (Ref.) Pąsy-pląsy... I ja też wiem, co to znaczy, zatańczyć się w dzikiej cza-czy, razem z Tobą rytm ten czuję- Mamo, mamo! Ach, dziękuję! (Ref.) Pąsy-pląsy...
Adam Bureta, lat 7
MAMA KSIĘŻNICZKA Byli sobie dwaj bracia, Kacper i Adam. Mieszkali w dużym domu otoczonym pięknym ogrodem. Pewnego razu, gdy siedzieli w pokoju i bawili się klockami Lego, Kacper szepnął konspiracyjnym tonem: Słuchaj, Adam...Za dwa dni Dzień Matki. Myślałeś już może o jakimś prezencie dla mamy? Hmm... Myślałem. Moglibyśmy kupić kwiaty i zrobić laurki. E... To już było. Chodzi mi o coś wyjątkowego! Zamyślili się obaj. Dumali tak w ciszy, a białe obłoki przesuwały się nad ich głowami... Coś zakłębiło się nad głową Kacpra: A może by tak...! - zaczął z entuzjazmem. - Niee...- machnął z rezygnacją ręką i obłoczek znikął. Albo...!- wykrzyknął, po chwili Adam.- Nie, nie, bez sensu...- i kolejny obłoczek rozwiał się w powietrzu. Nagle obaj spojrzeli na to, co budowali z klocków. Konstrukcja przypominała okazały, kolorowy i przepyszny... Tort!- podskoczyli jednocześnie. Zreflektowali się i ściszyli głos, żeby nikt nie dowiedział się o ich planach.- Zrobimy dla mamy wspaniały tort! Z galaretką i wiśniami!- Przybili "piątkę" i zadowoleni wrócili do układania klocków. Dwa dni później, wysłali mamę i tatę na długi spacer. Gdy tylko za rodzicami zamknęły się drzwi, pobiegli do kuchni i wyjęli bardzo starą i bardzo grubą książkę kucharską. Odszukali interesujący ich przepis: Tort wiśniowo-biszkoptowy z kremem. To jest to! Przeszukali lodówkę i Kacper powiedział: Za mało składników! Musimy użyć dziesięć razy więcej, niż podano w przepisie. To ma być tort, jakiego mama jeszcze nigdy nie miała! - Polecieli więc szybko do sklepu. Wrócili obładowani torbami. W schowku pod schodami znaleźli dużą balię, w której wymieszali składniki na ciasto. Następnie, wyszukali największą formę i wrzucili pierwszą partię ciasta do pieca. W międzyczasie, w wiaderkach przygotowywali krem. Upieczenie wszystkich placków zajęło im kilka godzin! Nareszcie, biszkoptowe kołacze były gotowe. Uff... gorąco, a tu dopiero połowa pracy wykonana. Przenieśli się z całym słodkim majdanem do ogródu. Teraz należało zbudować z biszkopotów, jak z cegieł, olbrzymi tort. Krem posłużył jako zaprawa. Pracowali w pocie czoła i wkrótce, wybudowali piętrową konstrukcję. Wystarczyło tylko "otynkować" masą cukrową i udekorować. Trzeba przyznać, że tort prezentował się niesamowicie! Był tak wysoki, że układając na wierzchołku wisienki, Kacper musiał stanąć na drabinie! Zadźwięczał dzwonek. To mama i tato! Chłopcy otworzyli drzwi, a na twarzach igrały im tajemnicze uśmiechy. Niespodzianka!- krzyknęli zgodnym chórem. - Wszystkiego najlepszego, kochana mamo! Gdy rodzice weszli do ogrodu, zaniemówili z wrażenia! W samym centrum stał przepyszny tort. Nie, to nie był tort. To był biszkoptowy pałac z marcepanowymi zdobieniami. Ze smakowitych wieżyczek zwieszały się wiśnie oraz sople z kremu i galaretki. Mama podeszła do cukrowych drzwi i ułamała kawałek. I wtedy stało się coś niesamowitego! Drzwi pałacu otworzyły się i wszyscy znaleźli się w ciastowym wnętrzu. Czy ja śnię?!- wykrzyknął Adam. - Kacper, uszczypnij mnie!- Ale Kacper nawet nie zareagował. Pochłaniał go widok biszkoptowej sali. Była to iście królewska komnata. Wielokolorowe marcepanowe sklepienia, landrynkowe ozdoby na ścianach, piernikowe szafy, krzesła i stół, uginający się od lodów, słodyczy i owoców, karmelizowane witraże, dzięki którym całe wnętrze wypełniało się mglistym, bursztynowym światłem. Adam spojrzał na swoje buty. O, nieba! piankowe! Odwrócił się, by powiedzieć reszcie o swoim odkryciu, lecz oni sami byli bardzo odmienieni. Tata miał na sobie dropsową zbroję, tarczę z delicji oraz miecz z trzcinowego cukru. Kacper, tak jak Adam, ubrany był w pasiasty strój giermka, z miękkiej i wygodnej pianki. A mama... Mama stała się najprawdziwszą księżniczką! Na głowie nosiła teraz przepyszną perukę z waty cukrowej, a na niej błyszczący diadem z seledynowych miętówek. Suknia z masy migdałowej obsypana była wiórkami kokosowymi, a biżuteria, wysadzana drobnymi kryształkami kolorowego cukru. Tak wystrojeni, podążyli za lokajem. Z kątów i drzwiczek zeszli marcepanowi dworzanie i czekoladowi rycerze. Wszyscy zasiedli do stołu i zaczęli się częstować łakociami. Do taktu przygrywała zaś słodka muzyka karmelkowej orkiesty. Zdrowie naszej drogiej Mamy-księżniczki!- Tata wzniósł puchar z sokiem z granatów. Zdrowia!- krzyknęli gromko biesiadnicy. A Mama- księżniczka śmiała się cały czas, bo wszystko jej się podobało i wybornie smakowało. Po uczcie, mama, tata, Kacper i Adam zwiedzili inne komnaty. W ogrodzie odkryli bardzo przyjemną altankę z miękkiej galaretki i fontannę, z której wytryskiwała bita smietana. Urządzili sobie bitwę śmietankową! Gdy wszyscy wyglądali jak śmietankowe bałwanki, Mama-księżniczka rzekła z uśmiechem: To już ostatni kawałek! Wszystko, co dobre, szybko się kończy. Adam i Kacper podbiegli do mamy i ucałowali ją w oba, bardzo słodkie policzki. A ty jesteś wisienką na naszym torcie! - roześmiał się tata. A potem żyli długo i szczęśliwie, i piekli smaczne torty.
Tosia Chorążykiewicz, lat 5
SEROWA SERENADA
Julia Bureta, lat 9
TYLKO DLA NIEJ Mama uwielbia kwiaty. W domu- mnóstwo doniczek- panienki pelargonie mrugają z okienka, bliźniacze bratki dekorują półki, ze ścian zwieszają się długie włosy bluszczu, a nastroszone fryzury paproci rozczapierzają się pod sufitami. W ogrodzie- roże, róże, róże... smakują marmoladowo, bzy- pachną, pachną, ach, fioletowo, malwy, szpalerem złotych oczu, strzegą wejścia do kwiatowego raju. Nie zapomnijmy o stokrotkach, hiacyntowcach, forsycjach i o nas... szepczą cichutko niezapominajki. Mama troszczy się o każdy kwiat. Są jednak kwiaty, które lubię najbardziej. To Julie. Nie można ich znaleźć w żadnym zbiorze botanicznym, w żadnej encyklopedii kwiatów. Rosną w niebieskim wazoniku z różowym serduszkiem. Są wyjątkowe. Pewnego razu mama była bardzo smutna. Na targu, nieznajoma kwiaciarka, widząc jej zapłakane oczy, podarowała jej małe zawiniątko. Okazało się, że to nasionka. Mama zasadziła je w wazoniku i podlewała codziennnie. Wyrosły z nich Julie i rozświetliły cały dom. Od tamtej pory, mama już nigdy nie była smutna, a my, codziennie rano wstawaliśmy radośni i szczęśliwi. Ale Julie posiadały sekret, o którym wiedziałyśmy tylko ja i mama. Gdy nikogo nie było w pokoju, mama podchodziła blisko do niebieskiego wazonika z serduszkiem, uśmiechała się, a wtedy kwiaty zaczynały śpiewać. Śpiewały tylko dla niej. I robiły to przecudnie. Ich melodia była, niczym cygańska baśń, po całym pokoju rozchodził się orzeźwiająco- słodki zapach, połączenie cytryny, mleka migdałowego i truskawek. Mama pochylała się nad nimi i wtulała twarz w aksamitne płatki. Uwielbiałam te chwile, mama jawiła się motylem, jej uśmiech tęskny, roztrzepane rzęsy, skrzydełka mieniące. Julie, zaklęte księżniczki, drżące nutki, falbankowe spódniczki... Nurkowałam w tych zapachach, pływałam po morzach marzeń, Najszczęśliwsza Dziewczynka pod Słońcem, a Julie kołysały się i śpiewały, śpiewały, jakby chciały wyśpiewać całą miłość do mamy. A ja, zza firanek, zza fałdów spódnicy, zza kącików, sekretarzyków, wachlarzyków, śpiewałam z nimi, w płatkach zdmuchniętych przez otwarte okno wiatru. Mama w końcu odchodziła od kwiatów, wracała do zwykłego dnia. Stulały wtedy główki, wciąż piękne, lecz milczące. Cały swój sekret trzymały tylko dla niej. Dla mojej Mamy.
SPRAWUNKI PANI WIOSNY
Madzia Węglewska, lat 8
Zamaszystym krokiem, szła Pani Wiosna przez łąki. W tym roku była bardzo spóźniona! Długa suknia z frędzli i splotów traw zamiatała podłoże, a wianek z pierwiosnków podskakiwał na głowie. Och, jak późno! Czy zdążę? - martwiła się Pani Wiosna i wysypywała z wiklinowego kosza różnokolorowe nasionka. Zazwyczaj słonko budziło Panią Wiosnę na czas, tym razem jednak zaspało. Zima panoszyła się po świecie, latała na miotle z chrustu i straszyła pierwsze pąki. Wszyscy czekali z niecierpliwością, a Wiosna i słonko chrapały sobie w najlepsze! W końcu, najodważniejsza z kawek, pofrunęła wysoko do słonka i zaskrzeczała: Hej tam, pobudka!- Słonko przetarło oczy, ziewnęło i gdy spostrzegło, co się na świecie dzieje, roziskrzyło się, przegoniło gorącymi promykami zimę - zadymiła się miotła - a potem delikatnie obudziło Wiosnę: Pani Wiosno... Wstajemy... I oto teraz Pani Wiosna, z rumieńcem na twarzy spieszyła budzić zwierzęta, sadzić rośliny, ogrzewać pąki i rozchylać płatki kwiatów. Słonko szło za nią i pomagało jak mogło. Nadleciały wędrowne ptaki czajki, żurawie, bociany, jaskółki i uwijały się wokół swych gniazd. Dzień dobry, Pani Wiosno! - zaśpiewał skowronek, siadając jej na ramieniu. Mniejsze i większe zwierzątka, owady, robaczki, przychodziły się przywitać, a Wiosna głaskała je, ogrzewała i obdarowywała śwetlistym uśmiechem. Idąc przez ogródki działkowe spostrzegła, że część kwiatów przebudziła się zbyt szybko i przemarzła. Narcyzy, zawilce i szafirki zwieszały smętnie łebki i dygotały z zimna. Och, moje drogie! Musimy doprowadzić was do porządku powiedziała i pochyliła się nad nimi. Wyjęła z koszyka kolorowy proszek i sypnęła na zwiędnięte główki. Natychmiast rozkwitły pełnią barw. - Od razu lepiej! - pomachała im na pożegnanie i poszła dalej. Miała jeszcze mnóstwo pracy. Przegoniła sroki, żeby nie dokuczały pisklętom i nie wyjadały jajek z gniazd. Idźcie warzyć kaszkę! Przyglądała się pękatym gąsieniczkom, łakomie chrupiącym liście. Będą z was śliczne motylki i zwiewne ćmy. Wbiegła w rozmarzony sad, dotknęła smukłych owocowych drzew i pąki otworzyły się różowymi i białymi kwiatami. Rozmawiała z bocianami, ile w tym roku przyniosą dzieci. Splotła warkocze niesfornemu wietrzykowi, by nie targał czupryny, lecz delikatnie powiewał. Zdjęła z nieba kilka dobrze nasiąkniętych deszczem chmurek i podlała spragnioną ziemię. Zatańczyła taniec pszczół, by miodu nie zabrakło. Ruszyła do lasu. Rozdzwoniły się błękitnawe dzwoneczki na jej widok. Powychodziły z dziupli, z gniazd i gęścin zwierzątka. Wiosna, wiosna przyszła!- otoczyły ją radosnym kręgiem. Zazieleniły się drzewa. Doszła nad staw, tam spotkała żółte kaczątka i kaczeńce. Zamoczyła bose stopy w wodzie, podgrzewając ją lekko. Przykicał zajączek i usiadł jej na kolanach. Zaraz, zaraz...- Wiosna zaczęła przeszukiwać kieszenie liściastej sukienki. - Coś dla ciebie mam...- Oderwała wyrosłą właśnie marchewkę i podarowała zajączkowi. A jednak zdążyliśmy!- pomachała do słonka. Wiedziałem, że sobie poradzisz- odpowiedziało słońce. Mamo? - zawołał z daleka jakiś głosik. Pani Wiosna odwróciła się i zobaczyła, idącą ku niej, jasnowłosą dziewczynkę. - Mamo? Co ty tam robisz? Pani Wiosna wstała i podeszła do dziewczynki. Odpoczywam, Madziu. Miałam bardzo pracowity dzień!- Puściła oko do słonka, a potem objęła dziewczynkę i razem wróciły do domu.
Madzia Węglewska, lat 8
Seweryn Dziedzic, lat 7
O MIŁOŚCI SYMBOLICZNIE CZERWONY KWIAT - to miłość CHMURA i SŁOŃCE - los TĘCZA - szczęśliwe chwile KONEWKA - troska, opieka ZIELONA ŁODYGA- nadzieja ZIEMIA - rodzina DONICZKA - dom TŁO - przestrzeń, wolność TRAWA - droga życia
POLSKA LITERA
Bajki
Wiersze
Dom
Sklep
Edukacja
Kontakt