Wszelkie prawa zastrzeżone!
Wszystkie teksty, rysunki, zdjęcia oraz wszystkie inne informacje opublikowane na niniejszych stronach podlegają prawom autorskim polskalitera.com Wszelkie kopiowanie, dystrybucja, elektroniczne przetwarzanie
oraz przesyłanie zawartości bez zezwolenia autora jest zabronione.
Książka powstała w ramach inicjatywy
"Zostań ilustratorem", zorganizowanej przez
www.polskalitera.com
Serdecznie dziękuję wszystkim Autorom nadesłanych prac,
a także wszystkim tym, którzy przyczynili się do realizacji projektu.
ilustracje:
Tosia Chorążykiewicz, Julia Bureta, Madzia Węglewska, Nicola
Nowakowska, Maya Nowakowska, Seweryn Dziedzic, Adam Bureta, Kacper Bureta
tekst:
E.Dziedzic
POZDROWIENIA Z KRAINY CZARÓW
Pierwsze-
Bajki, piosnki, wiersze, wyliczanki...
Zasłuchaną w sny- krainy, prowadziłaś mnie za rękę.
Pierwsze-
Lalki, słonie, misie, przytulanki...
Odganiałaś wciąż postrachy biegające za mną w noc.
Pierwsze-
Kredki, farbki, pędzle, gry, kolory i zabawy...
Malowałaś mi nad głową tęcze lśniące i pogodne.
To są rzeczy tak bezcenne,
jak motyle,
To są rzeczy tak bezcenne,
jak motyle,
łąki kwietne,
zapach wiosny,
promyk słońca o poranku...
I dlatego,
moja Mamo,
z tej Krainy pełnej Czarów-
dziękuję Ci
całym sercem
za prezenty,
które tylko
Uśmiech Matki
podarować dziecku może.
Seweryn Dziedzic, lat 7
WIOSENNA SUKIENKA MAMY
Od samego ranka padało!
Był maj, a na dodatek Dzień Matki i nic nie wychodziło, jak powinno. Chciałam
narysować słoneczko dla mamy, ale z pędzla, kap-kap, spłynęła niebieska farbka i
zamiast wesołego, żółtego słońca, pojawiło się ciemne, niezadowolone chmurzysko.
Ojej!
Mama zaglądnęła mi przez ramię: Faktycznie, niewesoło! Chwilkę sie zastanawiała i
pac! do głowy wpadł jej pomysł. A mama miała zawsze niezwykłe pomysły!
Wiem, co zrobimy!- powiedziała i znikła w garderobie. Gdy się ponownie pojawiła,
miała na sobie kolorową sukienkę w kwiaty, liście i serduszka. Wyglądała w niej bardzo
ładnie.
Uśmiechnęła się szeroko: Chodź, Tosiu. Pójdziemy sobie na spacer.
Teraz?Przecież pada!
To nic, nie jesteśmy z cukru. To tylko majowy deszcz, roześmiała się mama i
wyszłyśmy.
Może i majowy, ale lało z nieba, jakby ktoś wyżymał pranie. Mama widziała moją
nieszczęśliwą minę, ale nie powiedziała już ani słowa. Wzięła mnie za rękę i
pobiegłyśmy w sam środek ulewy.
Nagły podmuch wiatru porwał nas w górę, załopotała, jak żagiel sukienka, mama
zaśmiała się radośnie, skrzyżowałyśmy ręce i zaczęłyśmy wywijać w powietrzu młynka.
I co ciekawe, im mocniej się kręciłyśmy, tym bardziej rozwiewałyśmy chmury!
Śmigu-śmigu! Cały park kręcił się wraz z nami, a rozpłakane niebo suszyło wiatrem łzy
i stawało się coraz bardziej pogodne i przejrzyste.
Kręciłyśmy się tak i śmiałyśmy się wesoło, aż tu nagle, kwiaty z maminej sukienki
zerwały się i zaczęły opadać na trawę. Serduszka pofrunęły do nieba i utworzyły
migotliwą tęczę, a listki spadły na korony drzew. Wreszcie zrobiło się pięknie i
kolorowo!
Roześmiane wróciłyśmy do domu. Ja z rozczochranymi warkoczykami, a mama w
różowej, jednolitej sukience.
Usiadłam jeszcze raz przy moich farbkach. Na czystej kartce, żółtym kolorem
namalowałam okrągłe, mrugające do mnie słońce. Otworzyłam okno i rzuciłam
rysunek na wiatr. Poleciał, hen, wysoko i rozpromienił sie na błękicie nieba.
Kocham Cię, Mamo. To słońce świeci dla Ciebie.
Mama podeszła do okna i mocno mnie przytuliła. Stałyśmy tak razem i
przyglądałyśmy się jak Dzień Matki rozciąga się, aż po horyzont...
niezwykły i wart zapamiętania.
Tosia Chorążykiewicz, lat 5
Seweryn Dziedzic, lat 7
POWRÓCIŁY JUŻ BOCIANY...
Powróciły już bociany do swych polskich gniazd.
Skrzydła, tęcze rozłożyły, powitały nas.
Klekotały nad łąkami i szukały żab,
a za nimi, szumiał słodko, ukwiecony sad.
W sadzie rośnie jabłoneczka, śpiewa sobie tak:
Ładna na mnie skukieneczka, na gałązce szpak.
Szpak przechylił lekko główkę: Ile tu jest barw!
Na czerwono, to na żółto błyskają wśród traw.
To czerwieni się tulipan i żonkili żółć.
Gdzie nie spojrzeć- wszędzie wiosna- więc na spacer pójdź!
Kacper Bureta, lat 11
WYSPA WIECZNEJ WIOSNY
Szczęśliwa to Wyspa,
gdzie morze cudne
kwiatami wypryska
w samo południe.
Gdzie rzeki mlekiem
i miodem rwą się.
Kopytka lekkie
biegają po rosie
i skacze w zboże
złocisty rożek-
to Amaltei1,
przygód ciekawej,
skarb się odkleił,
zamigał w trawie.
Wysypał róże, fiołki, irysy,
krokusy, hiacynty, wonne narcyzy
i proszek radości, w dużej ilości-
ten kozi Rożek Obfitości.
Zabiorę Cię, Mamo,
do tej Arkadii2.
Trzy słońca wstaną,
Labirynt fantazji,
w którym zgubimy się,
lecz odnajdziemy-
o czym marzymy,
czego pragniemy.
Wejdziemy na promień,
najpierw- ostrożnie.
Spleciemy dłonie,
przejdziemy dwa sążnie-
i nagle- puścimy
w wyścig wesoły,
jak ćmy
do światła, do miodu pszczoły.
I wypijemy eliksir, po którym
zakwitną kwiaty na ubraniach,
oplotą girland barwne sznury.
Od wiosennego czarowania
włosy wyrosną nam zielone
i wykiełkują skrzydła ważek,
oczy będziemy mieć zdziwione,
policzki ciepłe, pełne wrażeń.
Nie przestaniemy się zachwycać!
A gdy wrócimy już do domu-
to będzie nasza Tajemnica-
i nie powiemy jej nikomu.
Nicola Nowakowska, lat 7
JEDNYM ŻYCZENIEM
Dzień
jak
co
dzień.
Dziewczynki
biegały
po
ogrodzie,
a
mama
to
odkurzała,
to
prasowała,
to
myła
naczynia...
Bul-gul-
bul...Kochaniutka!
Spójrz
tutaj...bul-gul-bul...-
wraz
z
bieżącą
wodą,
do
miedniczki
z
naczyniami
wpłynęła
mała
rybka
i
cieniutkim
głosikiem
próbowała
zwrócić
na
siebie
uwagę.-
To
ja,
złota
rybka.
Wypowiedz
życzenie!
Bul-gul-bul...-
zabulgotała
pod
wodą,
bo
mama
w
roztargnieniu,
złapała
ją,
myśląc
że
to
gąbka
i
zaczęła
płukać
talerze.
Udało
się
małej
rybce
wyślizgnąć
i
znikła
w
głębinach
zlewozmywaka.
Mama
skończyła
zmywanie
naczyń
i
zabrała
się
za
pranie.
Wrzuciła
ubrania
do
pralki,
nastawiła
program.
Pralka
wypełniła
się
wodą
i
w
plastikowym
okrągłym
okienku
znów
pojawiła
się
złota
rybka.
Bul-gul-bul...-
pisnęła
zduszonym
głosem,
przyklejając
pyszczek
do
szybki-
To
ja...
złota...ryb...ka...życzenie...-
I
znów
mama
niczego
nie
zauważyła,
bo
pralka
zaczęła
warczeć,
prychać,
kichać
i
wirować.
Mała
złota
rybka
kręciła
się,
kręciła,
po
czym
znikła
w
mieszaninie
ubrań.
Tymczasem
mama
wyjęła
wiaderko
z
mopem,
nalała
wody,
coś
w
tym
wiaderku
zachlupotało,
woda
zaczęła
się
pienić.
I
znów
pojawiła
się
złota
rybka
i
tak
jak
przedtem,
próbowała
zwrócić
na
siebie
uwagę.
Ale
mama
nie
traciła
czasu
na
przyglądanie
się
niesamowitym
zjawiskom
w
wiadrze
wody. Wycisnęła mopa i zaczęła zmywać podłogi. Złota rybka puściła kilka baniek mydlanych i po raz kolejny znikła.
Maya
i
Nicola
wbiegły
do
kuchni.
Ależ
chciało
im
się
pić.
W
ogródku
było
tak
gorąco!
Wzięły
po
szklance
wody
i
patrzyły,
co
robi
mama.
–
Dziewczynki,
nie
kręćcie
się
tutaj.
Skończę
zmywać
i
przyniosę
wam
drugie
śniadanie
do
ogrodu.
Idźcie
się
bawić
–
powiedziała
mama.
Nicola
wzięła
siostrę
za
rękę,
ale
Maya
stała
jak
wryta.
Wpatrywała
się
w
szklankę.
W
szklance
pływała
złota
rybka
i
patrzyła
na Mayę! Przestraszyła się Maya, puściła szklankę, szklanka rozbiła się o podłogę, bęc.
–
O
nie!
-
jęknęła
mama.-
Dość
mam
już
tego
sprzątania.
Jak
ja
bym
chciała
znaleźć
się
teraz...
nad
morzem
-
rozmarzyła
się.-
W
końcu jest Dzień Matki i też coś od życia mi się należy!
Mówisz
i
masz
–
odpowiedziała
taplająca
się
w
kałuży
wody
złota
rybka,
i
cóż
to?
Mama
poczuła,
że
coś
ciągnie
ją,
i
ciągnie.
Dziewczynki
zaskoczone,
chwyciły
się
jej
w
ostatnim
momencie
i
cała
trójka
w
mgnieniu
oka
znalazła
się
nad
brzegiem
morza.
Fale
obmywały im stopy, a mała złota rybka skakała wesoło nieopodal.
–
Co się dzieje? Jak się tu znalazłyśmy?- zapytała mama.
–
Wypowiedziałaś życzenie, a ja je spełniłam- zapluskała rybka. - Wskakujcie do wody.
–
Ale nie mamy strojów kąpielowych.
–
Nie
będą
wam
potrzebne.
Spójrzcie-
mała
złota
rybka
prysnęła
wodą
i
nagle
ich
ciała
pokryły
się
srebrzystymi
łuskami,
a
w
miejsce nóg, wyrosły im rybie ogony.
–
Zmieniłyśmy się w syrenki!- uradowała się Nicola- Mamo, to jest super!
–
Hmm...-
zaskoczona
mama
przypatrywała
się
swoim
córkom.
Maya
już
pluskała
ze
złotą
rybką
w
wodzie,
a
Nicola
podziwiała
swój
srebrzysty
syreni
ogon
i
wplatała
we
włosy
algi
i
muszelki.
Mama
pomyślała,
czemu
by
nie?
W
sumie
to
całkiem
niezły
pomysł
i
przyjemna odmiana od zajmowania się domem. Zanurkowała i wszystkie trzy podążyły za złotą rybką.
Podwodny
świat
kołysał
się
łagodnym
rytmem.
Morskie
trawy,
przezroczyste
meduzy,
błyszczące
płetwy
poruszały
się
miękko
i
bezszelestnie.
Zaklęte
syrenki
płynęły
na
falach
półsnu,
podziwiając
niezwykłą
krainę
głębin.
Od
czasu,
do
czasu
przemykały
między
nimi
kolorowe
ławice
ryb,
tak
szybko,
że
wyglądało
to,
jakby
poruszały
się
po
niewidzialnych
autostradach.
Długo
już
płynęły
syrenki.
Na
szczęście
nie
miały
problemu
z
oddychaniem
pod
wodą,
gdyż
czar
sprawił,
że
wyrosły
im
skrzela.
Złota
rybka
skręciła
nagle
i
wpłynęła w fantastyczne ogrody ukwiałów.
–
Uważajcie,
żebyście
się
nie
poparzyły
–
ostrzegła.
Miejsce
było
niesamowite.
Płynęły
ostrożnie,
przyglądając
się
baśniowym
kształtom
i
kolorom.
Na
końcu
ogrodu
stała
olbrzymia
spiralna
muszla.
Gdy
podpłynęły
bliżej,
okazało
się,
że
muszla
jest
zamieszkała
przez
równie
olbrzymiego
kraba
pustelnika.
Krab
wychylił
się
z
muszli.
Sprawiał
wrażenie
prastarego,
szczypce
zarosły
mu omułkami, a na grzbiecie muszli sterczał wąsiasty, zielonkawy ukwiał, z którym nigdy się nie rozstawał.
–
Witajcie
w
naszych
głębinach-
wychrypiał
krab.-
Żyję
tu
już
setki
,
a
może
tysiące
lat.
Tak
długo,
że
już
dawno
straciłem
rachubę
czasu.
Znam
tu
każdy
kamień,
każdą
wnękę
i
kryjówkę,
żadne
stworzenie
morskie
nie
jest
mi
obce.
Wędrując
przez
tę
nieznaną
zwykłemu
śmiertelnikowi
krainę,
waszym
oczom
ukażą
się
krajobrazy
i
zwierzęta
o
formach
i
barwach,
jakich
się
żadnemu
badaczowi
i
nurkowi
nawet
nie
śniło.
O
życiu
na
powierzchni
wiecie
już
dużo.
O
tym,
co
tu
zobaczycie,
nie
nauczycie
się
w
szkole,
nie
przeczytacie
z
książek.
Wasi
naukowcy
nie
mają
pojęcia
o
tajemnicach,
jakie
skrywa
podwodny
świat.
Do
tej
pory
udało
im
się
dotrzeć
tylko
do
małej
cząstki
naszych
rozległych
terytoriów.
Mieszkają
tu
dziwaczne
stworzenia,
niektóre
tak
prastare
jak
ja.
W
głębinowych
jaskiniach
czają
się
morskie
potwory.
Żyją
tu
istoty,
które
ludzie
uważają
za
baśniowe
i
legendarne.
Bądźcie
więc
ostrożne i nie oddalajcie się od złotej rybki, z nią jesteście bezpieczne.
Mama,
Nicola
i
Maya
podziękowały
za
radę
i
pogłaskały
kraba
po
wielkich,
chropowatych
szczypcach.
Następnie
ruszyły
za
swoją
przewodniczką.
Mała
złota
rybka
zabrała
je
w
podróż
po
najciekawszych
zakątkach
Głębi.
Dane
im
było
zobaczyć
tęczowe
wyspy
raf
koralowych.
Zaprzyjaźniły
się
z
pomarańczowymi,
wesołymi
błazenkami.
Ścigały
się
z
żółwiami
morskimi,
które
wcale
nie
poruszały
się
w
żółwiowym
tempie.
Złożyły
wizytę
gigantycznej
kałamarnicy,
która
podarowała
im
po
słoiczku
prawdziwego
atramentu.
Wpłynęły
do
wraku
statku
i
odkryły
skarb,
ale
nie
miały
kieszeni,
więc
zostawiły
go
na
inną
okazję.
Przeżyły
moment
grozy,
gdy
Nicola
dostrzegła
muszlę
z
cudną
perłą,
wielkości
piłki
nożnej
i
oddaliła
się
od
reszty.
W
momencie,
gdy
próbowała
wydobyć
perłę,
szczęki
olbrzymiego
małża
zatrzasnęły
się
i
tylko
refleks
mamy
uratował
ciekawską
podróżniczkę
przed
pułapką.
Spotkały
również
inne
syrenki,
żyjące
bardzo
głęboko
w
morzu,
tak
głęboko,
że
żaden
nurek
jeszcze
nie
zapuścił
się
w
ich
rewiry.
Syrenki
ubrały
je
w
naszyjniki z muszelek, a potem kręciły się z nimi na różowej ośmiornicy- karuzeli i latały na mątwach.
Dzień
dobiegał
końca.
Mała
złota
rybka
zaprowadziła
mamę,
Mayę
i
Nicolę
do
olbrzymiego
wiru
wodnego,
przez
który
musiały
przejść,
by
na
powrót
przybrać
ludzką
postać.
Zdążyła
jeszcze
pomachać
im
płetwą
na
pożegnanie
i
zanim
się
zorientowały,
były
już
w
kuchni.
Znikły
syrenie
ogony,
skrzela
i
łuski.
Rozbita
szklanka
wciąż
leżała
na
podłodze,
tylko
woda
wyschła
i
nie
było
śladu
złotej
rybki. Popatrzyły na swoje mokre włosy i wybuchnęły śmiechem. W tym momencie, drzwi się otworzyły i do domu wszedł tato:
–
O, widzę, że byłyście dzisiaj na basenie...
Mrugnęły do siebie porozumiewawczo.
–
Można tak powiedzieć- skwitowała mama.
Wieczorem,
Nicola
i
Maya
wyjęły
buteleczki
z
atramentem
i
narysowały
ilustracje
do
swojej
pasjonującej,
podmorskiej
przygody.
Oto
te ilustracje. Teraz sami możecie się przekonać, że ta historia wydarzyła się naprawdę.
Maya Nowakowska, lat 3
Tosia Chorążykiewicz, lat 5
LEKKO, JAK BALONIK
Mamusiu, gdy jestem szczęśliwy
unoszę się, jak balonik,
do różowego słońca
skaczę, jak pasikonik
Jak lekkie serduszko, wśród kwiatów
buszuję, świata ciekawy,
w trawach fikam koziołki
i gonię Cię do zabawy
Wciąż pytam, a Ty się uśmiechasz
i piszesz bajki w zeszycie.
Patrz, Mamo, jestem tutaj-
w tym wierszu, w Twym sercu,
w błękicie
TAJEMNICZE ZNIKNIĘCIE MAMINTOREBKI
Cześć,
to
ja,
Seweryn.
Nie
widzicie
mnie?
Spójrzcie
do
góry.
Siedzę
sobie
na
tej
białej,
puszystej
chmurce.
Nie
dość,
że
jest
tu
wygodnie,
to
na
dodatek
mam
wspaniały
widok
na
całą
okolicę.
Wiecie,
jak
nazywa
się
taki
punkt
widzenia?
Z
lotu
ptaka.
Nadeszła
wiosna,
zza
mórz
przyleciały
ptaki,
więc
i
w
naszej
historyjce
będzie
mowa
o
tych
skrzydlatych
stworzeniach
(jak
widać
na
załączonym
obrazku).
Zwłaszcza o pewnym pelikanie... Ale po kolei. Usiądźcie wygodnie na poduszkach i posłuchajcie...
Dzisiaj
wstałem
bardzo
wcześnie
i
postanowiłem
zrobić
mamie
niespodziankę.
Laurkę
na
Dzień
Matki.
Zazwyczaj
używam
swoich
kredek,
woskowych.
Nie
są
złe,
ale
to
miał
być
specjalny
rysunek,
a
na
specjalne
okazje
najlepsze
są
oczywiście
specjalne
kredki.
Po
cichutku,
by
nie
obudzić
rodziców,
zakradłem
się
więc
do
biurka
mamy
i
wyjąłem
z
szuflady
jej
ulubione
pastele.
Wróciłem
do
swojego
pokoju,
otworzyłem
pudełko.
O
tak...
Uśmiechały
się
do
mnie
wszystkimi
kolorami
tęczy.
Wybrałem
żółtą
kredkę
i
zacząłem
się
zastanawiać, co by tu narysować.
Najpierw
pojawił
się
dziób,
duży,
nie,
jeszcze
większy.
Potem
ptak,
z
piórami...białymi.
Białymi
z
czarnymi
brzegami
na
skrzydle.
I
czerwone
nóżki.
Gdy
narysowałem
oko,
łypnął
na
mnie.
Dziób
zaczął
kłapać,
skrzydła
załopotały,
a
nogi
zaczęły
tuptać
po
kartce.
I
wyobraźcie
sobie,
malowany
ptak
ożył,
wyfrunął
z
kartki,
zakołował
mi
nad
głową,
spostrzegł
otwarte
drzwi
i
wyleciał
do
przedpokoju.
Wybiegłem za nim, ale było już za późno. Gdy go dogoniłem, pożerał właśnie mamintorebkę!
Seweryn Dziedzic, lat 7
Torebka
mamy
była
najcenniejszą
rzeczą
w
naszym
domu.
Mama
potrafiła
znaleźć
tam
dosłownie
wszystko.
Gdy
tylko
ktoś
czegoś
potrzebował,
mama
otwierała
magiczną
torebkę
i
wyjmowała,
jak
magik
z
kapelusza,
daną
rzecz.
Torebka
zdawała
się
być
bez
dna,
choć
wyglądem
nie
różniła
się
od
innych
zwykłych
torebek,
które
znajdziecie
w
sklepie.
I
oto
teraz,
ten
cenny
skarb,
znajdował
się
w
przepastnym dziobie pelikana! Co powie na to mama?
Mama
wstała
bardzo
wesoła.
Podśpiewując,
przygotowała
jajecznicę
i
powiedziała,
że
po
śniadaniu
wybierzemy
się
na
wycieczkę.
Ani
ona,
ani
tato,
nie
zauważyli
pelikana,
który
schował
się
za
wieszakiem,
w
tłumie
płaszczy
i
kurtek.
Zerkałem
na
niego,
czy
jeszcze
czegoś
nie
pożarł,
on
łypał
na
mnie,
ale
obaj
siedzieliśmy
cicho.
Jeśli
mama
zauważy
pelikana
oraz
brak
torebki,
wiedziałem
na
kogo
będzie zła. Pelikan też wiedział. Dlatego siedzieliśmy cicho.
Mama uśmiechnęła się do mnie i powiedziała do taty:
–
Popatrz,
jaki
nasz
Sewerynek
dzisiaj
grzeczny!-
Tato
spojrzał
na
mnie,
ja
na
pelikana,
pelikan
łypnął
malowanym
okiem
zza
wieszaka. Zjedliśmy i się zaczęło...
–
Nie
widzieliście
gdzieś
mojej
torebki?
-
zapytała
zdziwiona
mama.
Tato
nie
widział,
ja
nie
widziałem
(od
tamtej
pory),
pelikan
łypnął okiem.
–
Chyba
zostawiłam
na
wieszaku...-
Mama
ruszyła
w
stronę
wieszaka,
ja
krzyknąłem
Nieee...Tato
spojrzał
na
mnie,
ja
na
pelikana,
pelikan
łypnął
okiem,
mama
rozchyliła
płaszcze
i
kurtki,
spostrzegła
pelikana,
pelikan
łypnął
okiem,
mama
spojrzała
jeszcze
raz,
by
upewnić się, że to naprawdę pelikan i powiedziała:
–
Seweryn, co pelikan robi za naszym wieszakiem?
–
Nie było sensu kłamać, więc opisałem, jak do tego doszło.
–
No
dobrze,
dzisiaj
Dzień
Matki,
żaden
pastelowy
pelikan
nie
zepsuje
mi
humoru
–
zadecydowała
mama.-
Zabierzemy
go
ze
sobą zamiast torebki.
Mama
zapakowała
do
dzioba
pelikana
wszystkie
potrzebne
rzeczy.
Niósł
posłusznie,
chyba
było
mu
głupio,
że
tak
znienacka
zjadł
mamintorebkę i narobił kłopotu. Więc poszliśmy. Pogoda dopisywała, było zielono, pachnąco, majowo.
Zatrzymaliśmy
się
przy
mostku,
gdzie
tato
lubił
łowić
ryby.
Rzeczka
pluskała
niebiesko,
na
drzewie
przyśpiewywał
rudzik.
Najpierw
bawiliśmy
się
w
chowanego,
potem
w
łapanego,
a
gdy
się
zmęczyliśmy,
usiedliśmy
w
miękkiej
trawie,
tato
zarzucił
wędkę,
a
ja
z
mamą
rozmawialiśmy
sobie
o
różnych
ciekawych
rzeczach.
Za
każdym
razem,
gdy
tato
złowił
rybę,
pelikan
podlatywał,
otwierał
wielki
dziób
i
tato
wrzucał
do
niego,
jak
do
wiaderka,
świeżą
zdobycz.
Mówię
wam,
niesamowite,
ile
w
takim
dziobie
się
mieści!
Przecież
była
tam już mamintorebka, nasz prowiant, mata piknikowa i całe stosy złowionych ryb!
Gdy
tylko
czegoś
potrzebowaliśmy,
mama
po
prostu
sięgała
ręką
do
dzioba
pelikana,
jak
do
torebki
i
wyjmowała
odpowiednią
rzecz.
I
wiecie
co?
Raz
zaglądnąłem
do
tego
dzioba!
Nie
uwierzycie,
w
środku
wyglądał
jak
kosmos,
tylko
zamiast
planet,
wirowały
przedmioty
i pływały ryby. Było jeszcze sporo miejsca, na tyle, że mógłbym się tam schować.
Nadleciały
bociany,
nałapały
żab
na
obiad.
Ja
wspiąłem
się
na
drzewo.
Gdy
byłem
na
samym
czubku,
nadpłynęła
chmurka,
więc
złapałem
ją
i
wskoczyłem
w
kłębiastą
miękkość.
Było
bardzo
przyjemnie.
Tato
złapał
węgorza,
mama
spacerowała
z
pelikanem-
torebką
i
szukała
natchnienia
w
szuwarach,
ja
leżałem
sobie
na
chmurce
i
wszystko
widziałem.
A
gdy
mi
się
nudziło,
to
sobie
skakałem,
jak
po
trampolinie
(bo
musicie
wiedzieć,
że
chmurki,
jeśli
chcą,
mogą
być
bardzo
elastyczne,
popatrzcie
na
niebo,
jak
szybko zmieniają kształty).
Wieczorem,
gdy
wróciliśmy
do
domu,
mama
powiedziała,
że
to
był
najlepszy
Dzień
Matki.
Pelikan
został
z
nami.
Oswoił
się
i
od
tej
pory nie odstępował mamy na krok.
A ja już się zastanawiam, jaki obrazek narysuję następny
m razem... Oczywiście pastelami mamy!
To dopiero będzie historyjka! Trzymajcie się, cześć!
Madzia Węglewska, lat 8
PĄSY- PLĄSY
(Ref.) Pąsy-pląsy, cza-cza ta-
tańczę, jak mi w duszy gra!
Obcasik wystuka rym-
na parkiecie wiodę prym!
Pąsy-pląsy, cza-cza ta-
okręcę się raz i dwa,
sukieneczka frygu-fryg,
nie doścignie mnie dziś nikt!
Moja mama lubi cza-czę.
Włącza płytę, a ja patrzę,
jak rozpuszcza włosy blond-
melodii ją niesie prąd.
Coś w tej cza-czy jest takiego-
mama roztańczyła niebo,
gwiazdy w oczach jej migoczą
i uśmiecha się uroczo.
(Ref.) Pąsy-pląsy...
Kręci suknią koktajlową
piruety na różowo,
spod bucików sypią iskry,
z bransoletek czary prysły.
Ja chcę tańczyć, tak jak Ona!
Mama chwyta mnie w ramiona
i tańczymy już ogniście-
naszą cza-czę, oczywiście!
(Ref.) Pąsy-pląsy...
I ja też wiem, co to znaczy,
zatańczyć się w dzikiej cza-czy,
razem z Tobą rytm ten czuję-
Mamo, mamo! Ach, dziękuję!
(Ref.) Pąsy-pląsy...
Adam Bureta, lat 7
MAMA KSIĘŻNICZKA
Byli
sobie
dwaj
bracia,
Kacper
i
Adam.
Mieszkali
w
dużym
domu
otoczonym
pięknym
ogrodem.
Pewnego
razu,
gdy
siedzieli
w
pokoju
i
bawili się klockami Lego, Kacper szepnął konspiracyjnym tonem:
–
Słuchaj, Adam...Za dwa dni Dzień Matki. Myślałeś już może o jakimś prezencie dla mamy?
–
Hmm... Myślałem. Moglibyśmy kupić kwiaty i zrobić laurki.
–
E... To już było. Chodzi mi o coś wyjątkowego!
–
Zamyślili się obaj. Dumali tak w ciszy, a białe obłoki przesuwały się nad ich głowami... Coś zakłębiło się nad głową Kacpra:
–
A może by tak...! - zaczął z entuzjazmem. - Niee...- machnął z rezygnacją ręką i obłoczek znikął.
–
Albo...!-
wykrzyknął,
po
chwili
Adam.-
Nie,
nie,
bez
sensu...-
i
kolejny
obłoczek
rozwiał
się
w
powietrzu.
Nagle
obaj
spojrzeli
na
to,
co budowali z klocków. Konstrukcja przypominała okazały, kolorowy i przepyszny...
–
Tort!-
podskoczyli
jednocześnie.
Zreflektowali
się
i
ściszyli
głos,
żeby
nikt
nie
dowiedział
się
o
ich
planach.-
Zrobimy
dla
mamy
wspaniały tort!
–
Z galaretką i wiśniami!- Przybili "piątkę" i zadowoleni wrócili do układania klocków.
Dwa
dni
później,
wysłali
mamę
i
tatę
na
długi
spacer.
Gdy
tylko
za
rodzicami
zamknęły
się
drzwi,
pobiegli
do
kuchni
i
wyjęli
bardzo
starą
i
bardzo
grubą
książkę
kucharską.
Odszukali
interesujący
ich
przepis:
Tort
wiśniowo-biszkoptowy
z
kremem.
To
jest
to!
Przeszukali lodówkę i Kacper powiedział:
–
Za
mało
składników!
Musimy
użyć
dziesięć
razy
więcej,
niż
podano
w
przepisie.
To
ma
być
tort,
jakiego
mama
jeszcze
nigdy
nie
miała! - Polecieli więc szybko do sklepu.
Wrócili
obładowani
torbami.
W
schowku
pod
schodami
znaleźli
dużą
balię,
w
której
wymieszali
składniki
na
ciasto.
Następnie,
wyszukali
największą
formę
i
wrzucili
pierwszą
partię
ciasta
do
pieca.
W
międzyczasie,
w
wiaderkach
przygotowywali
krem.
Upieczenie
wszystkich
placków
zajęło
im
kilka
godzin!
Nareszcie,
biszkoptowe
kołacze
były
gotowe.
Uff...
gorąco,
a
tu
dopiero
połowa
pracy
wykonana.
Przenieśli
się
z
całym
słodkim
majdanem
do
ogródu.
Teraz
należało
zbudować
z
biszkopotów,
jak
z
cegieł,
olbrzymi
tort.
Krem
posłużył
jako
zaprawa.
Pracowali
w
pocie
czoła
i
wkrótce,
wybudowali
piętrową
konstrukcję.
Wystarczyło
tylko
"otynkować"
ją
masą
cukrową
i
udekorować.
Trzeba
przyznać,
że
tort
prezentował
się
niesamowicie!
Był
tak
wysoki,
że
układając
na
wierzchołku
wisienki, Kacper musiał stanąć na drabinie!
Zadźwięczał dzwonek. To mama i tato! Chłopcy otworzyli drzwi, a na twarzach igrały im tajemnicze uśmiechy.
–
Niespodzianka!- krzyknęli zgodnym chórem. - Wszystkiego najlepszego, kochana mamo!
Gdy
rodzice
weszli
do
ogrodu,
zaniemówili
z
wrażenia!
W
samym
centrum
stał
przepyszny
tort.
Nie,
to
nie
był
tort.
To
był
biszkoptowy
pałac
z
marcepanowymi
zdobieniami.
Ze
smakowitych
wieżyczek
zwieszały
się
wiśnie
oraz
sople
z
kremu
i
galaretki.
Mama
podeszła
do
cukrowych
drzwi
i
ułamała
kawałek.
I
wtedy
stało
się
coś
niesamowitego!
Drzwi
pałacu
otworzyły
się
i
wszyscy
znaleźli
się
w
ciastowym wnętrzu.
–
Czy
ja
śnię?!-
wykrzyknął
Adam.
-
Kacper,
uszczypnij
mnie!-
Ale
Kacper
nawet
nie
zareagował.
Pochłaniał
go
widok
biszkoptowej
sali.
Była
to
iście
królewska
komnata.
Wielokolorowe
marcepanowe
sklepienia,
landrynkowe
ozdoby
na
ścianach,
piernikowe
szafy,
krzesła
i
stół,
uginający
się
od
lodów,
słodyczy
i
owoców,
karmelizowane
witraże,
dzięki
którym
całe
wnętrze
wypełniało
się
mglistym,
bursztynowym
światłem.
Adam
spojrzał
na
swoje
buty.
O,
nieba!
Są
piankowe!
Odwrócił
się,
by
powiedzieć
reszcie
o
swoim
odkryciu,
lecz
oni
sami
byli
bardzo
odmienieni.
Tata
miał
na
sobie
dropsową
zbroję,
tarczę
z
delicji
oraz
miecz
z
trzcinowego
cukru.
Kacper,
tak
jak
Adam,
ubrany
był
w
pasiasty
strój
giermka,
z
miękkiej
i
wygodnej
pianki.
A
mama...
Mama
stała
się
najprawdziwszą
księżniczką!
Na
głowie
nosiła
teraz
przepyszną
perukę
z
waty
cukrowej,
a
na
niej
błyszczący
diadem
z
seledynowych
miętówek.
Suknia
z
masy
migdałowej
obsypana
była
wiórkami
kokosowymi,
a
biżuteria,
wysadzana
drobnymi
kryształkami
kolorowego
cukru.
Tak
wystrojeni,
podążyli
za
lokajem.
Z
kątów
i
drzwiczek
zeszli
marcepanowi
dworzanie
i
czekoladowi
rycerze.
Wszyscy
zasiedli
do
stołu
i
zaczęli
się
częstować łakociami. Do taktu przygrywała zaś słodka muzyka karmelkowej orkiesty.
–
Zdrowie naszej drogiej Mamy-księżniczki!- Tata wzniósł puchar z sokiem z granatów.
–
Zdrowia!-
krzyknęli
gromko
biesiadnicy.
A
Mama-
księżniczka
śmiała
się
cały
czas,
bo
wszystko
jej
się
podobało
i
wybornie
smakowało.
Po
uczcie,
mama,
tata,
Kacper
i
Adam
zwiedzili
inne
komnaty.
W
ogrodzie
odkryli
bardzo
przyjemną
altankę
z
miękkiej
galaretki
i
fontannę,
z
której
wytryskiwała
bita
smietana.
Urządzili
sobie
bitwę
śmietankową!
Gdy
wszyscy
wyglądali
jak
śmietankowe
bałwanki,
Mama-księżniczka rzekła z uśmiechem:
–
To już ostatni kawałek! Wszystko, co dobre, szybko się kończy.
Adam i Kacper podbiegli do mamy i ucałowali ją w oba, bardzo słodkie policzki.
–
A ty jesteś wisienką na naszym torcie! - roześmiał się tata. A potem żyli długo i szczęśliwie, i piekli smaczne torty.
Tosia Chorążykiewicz, lat 5
SEROWA SERENADA
Julia Bureta, lat 9
TYLKO DLA NIEJ
Mama uwielbia kwiaty.
W domu- mnóstwo doniczek-
panienki pelargonie mrugają z okienka,
bliźniacze bratki dekorują półki,
ze ścian zwieszają się długie włosy bluszczu,
a nastroszone fryzury paproci
rozczapierzają się pod sufitami.
W ogrodzie- roże, róże, róże...
smakują marmoladowo,
bzy- pachną, pachną, ach, fioletowo,
malwy, szpalerem złotych oczu,
strzegą wejścia do kwiatowego raju.
Nie zapomnijmy o stokrotkach,
hiacyntowcach,
forsycjach
i o nas...
szepczą cichutko niezapominajki.
Mama troszczy się o każdy kwiat.
Są jednak kwiaty, które lubię najbardziej.
To Julie.
Nie można ich znaleźć w żadnym zbiorze botanicznym, w żadnej encyklopedii
kwiatów.
Rosną w niebieskim wazoniku z różowym serduszkiem.
Są wyjątkowe.
Pewnego razu mama była bardzo smutna. Na targu, nieznajoma kwiaciarka,
widząc jej zapłakane oczy, podarowała jej małe zawiniątko. Okazało się, że to
nasionka. Mama zasadziła je w wazoniku i podlewała codziennnie. Wyrosły z
nich Julie i rozświetliły cały dom. Od tamtej pory, mama już nigdy nie była
smutna,
a my, codziennie rano wstawaliśmy radośni i szczęśliwi.
Ale Julie posiadały sekret,
o którym wiedziałyśmy tylko
ja i mama.
Gdy nikogo nie było w pokoju,
mama podchodziła blisko do niebieskiego wazonika z serduszkiem,
uśmiechała się,
a wtedy kwiaty zaczynały śpiewać.
Śpiewały tylko dla niej.
I robiły to przecudnie.
Ich melodia była, niczym cygańska baśń,
po całym pokoju rozchodził się orzeźwiająco- słodki zapach, połączenie
cytryny, mleka migdałowego i truskawek.
Mama pochylała się nad nimi i wtulała twarz w aksamitne płatki.
Uwielbiałam te chwile,
mama jawiła się motylem,
jej uśmiech tęskny,
roztrzepane rzęsy,
skrzydełka mieniące.
Julie, zaklęte księżniczki,
drżące
nutki, falbankowe spódniczki...
Nurkowałam w tych zapachach, pływałam po morzach marzeń,
Najszczęśliwsza Dziewczynka pod Słońcem,
a Julie kołysały się i śpiewały,
śpiewały, jakby chciały wyśpiewać całą miłość do mamy.
A ja, zza firanek,
zza fałdów spódnicy,
zza kącików,
sekretarzyków,
wachlarzyków,
śpiewałam z nimi,
w płatkach
zdmuchniętych przez otwarte okno wiatru.
Mama w końcu odchodziła od kwiatów,
wracała do zwykłego dnia.
Stulały wtedy główki,
wciąż piękne, lecz milczące.
Cały swój sekret trzymały
tylko dla niej.
Dla mojej Mamy.
SPRAWUNKI PANI WIOSNY
Madzia Węglewska, lat 8
Zamaszystym
krokiem,
szła
Pani
Wiosna
przez
łąki.
W
tym
roku
była
bardzo
spóźniona!
Długa
suknia
z
frędzli
i
splotów
traw
zamiatała
podłoże,
a
wianek
z
pierwiosnków
podskakiwał na głowie.
–
Och,
jak
późno!
Czy
zdążę?
-
martwiła
się
Pani
Wiosna
i
wysypywała
z
wiklinowego kosza różnokolorowe nasionka.
Zazwyczaj
słonko
budziło
Panią
Wiosnę
na
czas,
tym
razem
jednak
zaspało.
Zima
panoszyła
się
po
świecie,
latała
na
miotle
z
chrustu
i
straszyła
pierwsze
pąki.
Wszyscy
czekali
z
niecierpliwością,
a
Wiosna
i
słonko
chrapały
sobie
w
najlepsze!
W
końcu,
najodważniejsza z kawek, pofrunęła wysoko do słonka i zaskrzeczała:
–
Hej
tam,
pobudka!-
Słonko
przetarło
oczy,
ziewnęło
i
gdy
spostrzegło,
co
się
na
świecie
dzieje,
roziskrzyło
się,
przegoniło
gorącymi
promykami
zimę
-
aż
zadymiła
się
miotła - a potem delikatnie obudziło Wiosnę:
–
Pani Wiosno... Wstajemy...
I
oto
teraz
Pani
Wiosna,
z
rumieńcem
na
twarzy
spieszyła
budzić
zwierzęta,
sadzić
rośliny,
ogrzewać
pąki
i
rozchylać
płatki
kwiatów.
Słonko
szło
za
nią
i
pomagało
jak
mogło.
Nadleciały
wędrowne
ptaki
czajki,
żurawie,
bociany,
jaskółki
i
uwijały
się
wokół
swych
gniazd.
–
Dzień
dobry,
Pani
Wiosno!
-
zaśpiewał
skowronek,
siadając
jej
na
ramieniu.
Mniejsze
i
większe
zwierzątka,
owady,
robaczki,
przychodziły
się
przywitać,
a
Wiosna
głaskała je, ogrzewała i obdarowywała śwetlistym uśmiechem.
Idąc
przez
ogródki
działkowe
spostrzegła,
że
część
kwiatów
przebudziła
się
zbyt
szybko
i przemarzła. Narcyzy, zawilce i szafirki zwieszały smętnie łebki i dygotały z zimna.
–
Och,
moje
drogie!
Musimy
doprowadzić
was
do
porządku
–
powiedziała
i
pochyliła
się
nad
nimi.
Wyjęła
z
koszyka
kolorowy
proszek
i
sypnęła
na
zwiędnięte
główki.
Natychmiast
rozkwitły
pełnią
barw.
-
Od
razu
lepiej!
-
pomachała
im
na
pożegnanie
i
poszła
dalej.
Miała
jeszcze
mnóstwo
pracy.
Przegoniła
sroki,
żeby
nie
dokuczały pisklętom i nie wyjadały jajek z gniazd.
–
Idźcie warzyć kaszkę!
Przyglądała się pękatym gąsieniczkom, łakomie chrupiącym liście.
–
Będą z was śliczne motylki i zwiewne ćmy.
Wbiegła
w
rozmarzony
sad,
dotknęła
smukłych
owocowych
drzew
i
pąki
otworzyły
się
różowymi
i
białymi
kwiatami.
Rozmawiała
z
bocianami,
ile
w
tym
roku
przyniosą
dzieci.
Splotła
warkocze
niesfornemu
wietrzykowi,
by
nie
targał
czupryny,
lecz
delikatnie
powiewał.
Zdjęła
z
nieba
kilka
dobrze
nasiąkniętych
deszczem
chmurek
i
podlała
spragnioną ziemię. Zatańczyła taniec pszczół, by miodu nie zabrakło.
Ruszyła
do
lasu.
Rozdzwoniły
się
błękitnawe
dzwoneczki
na
jej
widok.
Powychodziły
z
dziupli, z gniazd i gęścin zwierzątka.
–
Wiosna, wiosna przyszła!- otoczyły ją radosnym kręgiem. Zazieleniły się drzewa.
Doszła
nad
staw,
tam
spotkała
żółte
kaczątka
i
kaczeńce.
Zamoczyła
bose
stopy
w
wodzie, podgrzewając ją lekko. Przykicał zajączek i usiadł jej na kolanach.
–
Zaraz,
zaraz...-
Wiosna
zaczęła
przeszukiwać
kieszenie
liściastej
sukienki.
-
Coś
dla ciebie mam...- Oderwała wyrosłą właśnie marchewkę i podarowała zajączkowi.
–
A jednak zdążyliśmy!- pomachała do słonka.
–
Wiedziałem, że sobie poradzisz- odpowiedziało słońce.
–
Mamo?
-
zawołał
z
daleka
jakiś
głosik.
Pani
Wiosna
odwróciła
się
i
zobaczyła,
idącą ku niej, jasnowłosą dziewczynkę. - Mamo? Co ty tam robisz?
Pani Wiosna wstała i podeszła do dziewczynki.
–
Odpoczywam,
Madziu.
Miałam
bardzo
pracowity
dzień!-
Puściła
oko
do
słonka,
a
potem objęła dziewczynkę i razem wróciły do domu.
Madzia Węglewska, lat 8
Seweryn Dziedzic, lat 7
O MIŁOŚCI SYMBOLICZNIE
CZERWONY KWIAT - to miłość
CHMURA i SŁOŃCE - los
TĘCZA - szczęśliwe chwile
KONEWKA - troska, opieka
ZIELONA ŁODYGA- nadzieja
ZIEMIA - rodzina
DONICZKA - dom
TŁO - przestrzeń, wolność
TRAWA - droga życia