Wszelkie prawa zastrzeżone! Wszystkie teksty, rysunki, zdjęcia oraz wszystkie inne informacje opublikowane na niniejszych stronach podlegają prawom autorskim polskalitera.com Wszelkie kopiowanie, dystrybucja, elektroniczne przetwarzanie oraz przesyłanie zawartości bez zezwolenia autora jest zabronione.
Serdeczne podziękowania dla wszystkich uczestników projektu. Wykazaliście się niezwykłą pomysłowością i talentem, które dzięki Waszej pracy zaowocowały niniejszą książeczką. Jestem przekonana, że Wasi Tatusiowie, oglądając i czytając ją wspólnie z Wami, będą szczęśliwi i bardzo, bardzo dumni! WESOŁEGO DNIA OJCA
Uczestnicy projektu: Szymek Antosz, Maryla Dzierżak, Adam Bureta, Seweryn Dziedzic, Kinga Antosz, Hania Dzierżak, Julia Bureta, Kacper Bureta
Portret Taty
Maryla Dzierżak, lat 5
Tato już lato!
Adam Bureta, lat 8
Kinga Antosz, lat 9
Szymek Antosz, lat 4
Hania Dzierżak, lat 9
Piosenka o tacie
Seweryn Dziedzic, lat 8
Dla Taty
Julia Bureta, lat 10
Adam Bureta, lat 8
Julia Bureta, lat 10
Supertata!
Kacper Bureta, lat 12
Seweryn Dziedzic, lat 8
Hania Dzierżak, lat 9
Teon, Hypatia i starożytna Biblioteka
Historia ta wydarzyła się w Aleksandrii, w IV wieku naszej ery, czyli bardzo dawno temu. W owym czasie Aleksandria należała do Imperium Rzymskiego. Była wspaniałym portowym miastem, do którego przybywali z różnych stron świata liczni podróżni, kupcy, mędrcy, studenci. Podziwiano architekturę miasta, robiono interesy, ale tym co najbardziej przyciągało do Aleksandrii była olbrzymia, największa na świecie Biblioteka. W Bibliotece tej, przez wieki zgromadzono siedemset tysięcy ksiąg, greckich, egipskich, rzymskich, indyjskich, arabskich. Ktokolwiek przybywał do miasta, koniecznie musiał wypożyczyć swoje książki Bibliotece. Tam kopiści przepisywali je i katalogowali. Książki wyglądały wtedy zupełnie inaczej niż dziś. Były ręcznie pisane na papirusowych zwojach i układane, jedna na drugiej, w wielkich szafach. Teraz wyobraźcie sobie tę wielką, strzelistą aż po niebo Bibliotekę, ten niesamowity księgozbiór i wiedzę w nim zapisaną. I poznajcie człowieka, który przeczytał i znał wszystkie te książki. Tym człowiekiem był dyrektor Biblioteki Aleksandryjskiej, astronom, matematyk i filozof- Teon. Jakże mądrym i uczonym musiał być Teon. Nic dziwnego więc, że filozofowie i studenci tłumnie przybywali do miasta, by dyskutować i pobierać nauki od tak wspaniałego profesora. Nie każdy jednak zostawał jego uczniem. Tylko chłopcy z najbgatszych rodzin mogli otrzymać miejsce w akademii i słuchać jego wykładów. Dziewczynki, choćby najmądrzejsze, w ogóle nie mogły studiować, takie było starożytne prawo. Ale dla jednej dziewczynki Teon zrobił wyjątek. Hypatia miała siedem lat, grecki nosek, kręcone ciemne włosy do ramion i błękitne zamyślone oczy. Jak wszystkie dzieci w jej wieku, ubrana była w jasną prostą tunikę z bawełny i sandały. Cóż mała dziewczynka robi w tej wielkiej Bibliotece, pośród uczonych matematyków i filozofów? Jak to co! Czyta traktaty o geometrii Euklidesa i robi notatki. Hypatia to córka Teona. Mieszka w wielkim bibliotecznym gmachu i zna tu każdy kąt. Z ciekawością przysłuchuje się dyskusjom, choć sama nie zabiera jeszcze głosu, chłonie wiedzę, jaką przekazują jej starsi. Właśnie rozległ się stukot kroków i do sali wykładowej weszli studenci. Rozsiedli się na kamiennych schodkach. Za nimi wszedł Teon. Twarz miał łagodną, a oczy świetliste. Ubrany był zwyczajnie, w skromną, białą togę i rzemykowe sandały. Za to to co mówił, było nadzwyczajne, aż studenci pootwierali usta ze zdumienia. Moi drodzy, w pismach Ptolemeusza, które czytaliście opisane są ruchy siedmiu planet. Kto potrafi je wymienić? Apoloniuszu? - jeden ze studentów wstał z ociąganiem: Są to Księżyc, Merkury, Wenus, Słońce, Mars, Jowisz oraz.... eee....- zająknął się. W tym momencie doszedł do niego dziecięcy szept: Saturn. I oczywiście Saturn – dokończył student, posyłając siedzącej w kąciku sali Hypatii, uśmiech wdzięczności. Bardzo dobrze, Apoloniuszu - pochwalił go Teon. - A zatem, według pism, mamy siedem planet krążących wokół Ziemi. Planety te krążą po swoich epicyklach wokół centrum Wszechświata, jakim jest Ziemia - Studenci pokiwali głowami. Teon kontynuował: A co jeżeli Ptolemeusz się mylił? - Studenci zdziwieni, spojrzeli na Teona.- Dotarłem właśnie do bardzo starych ksiąg Arystarcha z Samos, który twierdził, że to Słońce znajduje się w centrum, a Ziemia i reszta planet krążą wokół niej. Dodatkowo każda z planet wiruje wokół własnej osi. - Studenci oniemieli. Co ten profesor gada! Jak to, Ziemia nie byłaby więc centrum Kosmosu? Cóż to za rewelacje. Oczywiście to tylko jedna z teorii- dodał Teon i popatrzył przenikliwie na swoich studentów. - Pamiętajcie, abyście mieli zawsze otwarte umysły. Dużo czytali i zastanawiali się. Naturą badacza i naukowca jest pytać, kwestionować i nie zakładać, że coś wie się już na pewno. Obserwujcie świat, niebo, gwiazdy i zapisujcie swoje spostrzeżenia. Wasza wiedza przyda się kolejnym pokoleniom, tak jak nam przydają się pisma Arystarcha i Ptolemeusza. Kto wie, może to właśnie ty, albo ty- wskazywał Teon na uczniów.- A może ty- tu zatrzymał wzrok na zasłuchanej Hypatii- przysłużysz się ludzkości. Dziękuję za uwagę.- Studenci skłonili się uczonemu, który zebrał zwoje z pulpitu i zamaszystym krokiem wyszedł z sali. Za salą wykładową rozciągała się przestronna hala. Od kamiennych ścian odbijały się szepty dyskutujących uczonych, przechadzających się między kolumnami. Poważni filozofowie w togach marszczyli czoła, kiwali siwymi głowami. Raz po raz rozlegał się okrzyk "Eureka!", co oznaczało, że ktoś właśnie coś odkrył. Inni gestykulowali i argumentowali , a nawet się kłócili. Widząc przechodzącego Teona, przerywali swoje rozmowy i pozdrawiali go z szacunkiem. Zza kolumny wychyliła się najpierw główka, a za nią wyskoczyła cała dziecięca postać. Hypatia przypadła do swojego dostojnego ojca. Teon pogroził jej palcem: Oj, Hypatio! Nieładnie podpowiadać na lekcji. - Dziewczynka stropiła się, lecz widząc że w kącikach ust ojca igra uśmiech, wtuliła się z radością w jego ramiona. Teon roześmiał się głośno, aż zadudniły ściany hali. Szanowni profesorowie spojrzeli z dezaprobatą, a rzeźbione figury nadstawiły uszu. Kto to widział, żeby dzieciaki pałętały się po Bibliotece - odezwał się jeden ze starców.- Poplamią brudnymi palcami nasze cenne księgi! Ciii... To córka dyrektora – odpowiedział mu inny. - Choć jeszcze dziecko, bardzo utalentowana i bystra. Dziewczynka! - skrzeczał znów ten sam starzec.- Dziewczynki powinny siedzieć przy matce i uczyć się kobiecych zajęć, ot co! Matka tej dziewczynki nie żyje – odezwał się spokojny ton. Nie wiadomo jak, Teon pojawił się na wprost krzykacza. - Ja zajmuję się edukacją i wychowaniem swojej córki. I zapewniam cię, Leonidzie, że Hypatia nie ustępuje rozumem żadnemu mojemu studentowi. A nawet powiem więcej, przewyższa każdego z nich wiedzą i logicznym myśleniem! Oooo! - zadziwili się zgromadzeni w hali mędrcy. Teon wziął za rękę Hypatię i razem poszli dalej, pozostawiając za sobą osłupiałych profesorów i ożywione uśmiechnięte posągi bóstw. Mieli siebie nawzajem i cóż mogła ich obchodzić opinia innych? Niewielki pokój Teona wypełniały różne ciekawe przedmioty. Na jednej ze ścian wisiała mosiężna płyta z wyrytymi na niej dziwnymi znakami i liniami, na stoliku stały linijki i kwadrant służące do pomiarów ciał niebieskich, klepsydra odmierzająca czas, zwoje zapisanych papirusów, rysunki planet i okręgów, atrament z sadzy i trzcinowe pióro. Ojciec i córka usiedli obok siebie i pochylili się nad zwojami papirusów. Chwilę o czymś rozmawiali, a potem zabrali się do pisania. Wspólnie pracowali nad tekstami filozoficzno-matematycznymi. Teon dokładnie studiował dzieła uczonych, systematyzując wiedzę i opatrując własnymi, obszernymi komentarzami. Hypatia, choć taka mała, była ojcu wspaniałą pomocą. Uwielbiała przesiadywać w jego pracowni, albo w obserwatorium. Wpatrując się w nocne niebo, słuchała o zaćmieniu księżyca i słońca, o planetach i gwiazdach, krążących w Kosmosie. Wtedy rozbudzała się jej ciekawość, by poznać jeszcze więcej i więcej. W wieku siedmiu lat postanowiła, że zostanie wielką uczoną, na przekór starym prawom. Tata zawsze jej powtarzał, że nie ma rzeczy niemożliwych. Wspierał ją i nigdy nie żałował, że zamiast syna miał córkę. Uważał, że tak utalentowana i mądra córka to skarb. Odpowiadał na jej pytania, ale i sam, w wielu kwestiach zasięgał jej opinii. Hypatia również uważała, że jej ojciec to skarb. Inne dzieci nieustannie pilnowane przez niewolników, musiały siedzieć cicho, gdy dorośli rozmawiali. A ona była zawsze z tatą, który uczył ją greki, łaciny, tłumaczył twierdzenia. Mogła spacerować bez ograniczeń po Bibliotece, czytać książki przeznaczone dla tęgich umysłów i uczestniczyć w zgromadzeniach najznamiennitszych akademików, bo tata zabierał ją wszędzie ze sobą. Hypatia czuła się doceniana, kochana i bardzo szczęśliwa. Uwielbiała chodzić z tatą na spektakle teatralne w Muzejonie. Teon dbał również o jej kondycję, pilnując by prócz ślęczenia nad książkami miała dużo ruchu na świeżym powietrzu. W czasie, gdy opowiadamy tę historię, wielu ludzi wierzyło jeszcze w stare bóstwa. Wielka Biblioteka przylegała do Muzejonu, czyli muzeum oraz Serapejonu, świątyni boga Serapisa. Serapis był bogiem nauki, dlatego Teon wraz z Hypatią często przychodzili do świątyni by się pomodlić i posłuchać rad mądrego, starego kapłana Antoninosa. Teon bardzo chciał, by Hypatia wyrosła na pobożną osobę, prosił więc Antoninosa, by opowiadał jej o bogach. Pewnego razu, gdy Teon wraz z Hypatią odwiedzili świątynię, stary kapłan miał dla nich ważną informację. Hypatio, wszechpotężny Serapis odsłonił przede mną tajemnicę Twojego życia. Zostaniesz wielką uczoną, tak jak twój ojciec. Będziesz doradzać najwyższym dostojnikom w mieście. Twoja sława obiegnie cały świat, twoje imię zapisze się w historii po wsze czasy. Teonie, wychowasz swoją córkę mądrze, zasiejesz w niej ziarno wiedzy, która wyda wspaniałe owoce. Teonie, Hypatio, będziecie ostatnimi mędrcami naszej wspaniałej Biblioteki. Stary kapłan powiedział prawdę. Jeszcze za życia Teona źli ludzie zniszczyli Bibliotekę, a jej księgozbiór rozwiał się po świecie. Hypatia stała się wielką filozofką. Wynalazła aerometr i astrolabium . Kontynuowała dzieło ojca opracowując teksty słynnych starożytnych myślicieli i matematyków. Całe swoje życie poświęciła na zgłębianiu wiedzy i nauczaniu studentów. Dzięki naukom ojca i własnej dociekliwości, osiągnęła naprawdę wiele w świecie, w którym kobiety nie mogły studiować i nie były traktowane na równi z mężczyznami. A pamięć o Hypatii i jej ojcu Teonie przetrwała do dzisiaj.
W muzycznym kręgu - Jan Sebastian i dzieci
Przenieśmy się teraz do XVIII-wiecznego Lipska, w okolice kościoła św. Tomasza. Kościół jest masywny, wspaniały, a jego wnętrze rozświetlają bogato złocone zdobienia i kolorowe witraże. Jego trzewiami są organy, olbrzymi instrument z piszczałami i miechem, o dźwięku potężnym niczym grom. W tej chwili organy stoją oniemiałe, zaklęte, czekając na wprawne ręce wirtuoza, który potrafi je ożywić. Kolumny podpierające łukowate sklepienie kontemplują ciszę. Zostawmy je w tym uniesieniu i chodźmy dalej. Zmierzcha i gdzieniegdzie pobłyskują olejowe latarenki. Na szczęście nie mamy daleko, po sąsiedzku stoi budynek, w którym znajduje się szkoła i dom kantora. Wchodzimy! Wita nas gwar rozmów, śmiech i skoczne dźwięki instrumentów. W salonie, w centralnym miejscu stoi klawesyn, na którym roześmiany jegomość w przekrzywionej peruce wygrywa żwawe passakalie. Wtórują mu otaczający go, roześmiani muzycy, jeden na skrzypcach, inny na lutni, ktoś z przytupem wyśpiewuje wymyślone na poczekaniu słowa. Prawdziwa uczta dla uszu! Wesołym klawesynistą jest Jan Sebastian Bach, a jego kompanami bracia i kuzyni. Reszta towarzystwa przyklaskuje im z uciechą. Są tam damy w szerokich krynolinach, panowie w surdutach oraz dzieci, miniaturki dorosłych. Wszyscy bawią się wyśmienicie. Cóż to za przyjęcie, pomyślicie. Żadna to specjalna uroczystość, ot spotkanie w rodzinnym gronie. Bachowie mogli poszczycić się liczną i muzykalną rodziną! I dziadek Bach, i ojciec, wujkowie, stryjkowie, kuzyni uczyli się gry na instrumentach oraz kompozycji. Kobiety, żony i córki śpiewały w zespołach i chórach. Dziś mamy telewizję i inne rozrywki, a kiedyś tak właśnie umilano sobie popołudnia i wieczory. Podczas radosnego muzykowania wniesiono porcelanowy serwis, a wraz z nim pojawił się cudownie orzeźwiający aromat parzonej kawy. Maestro przerwał swą grę i wykrzyknął: O, szlachetna kawa! Kawy napiję się z przyjemnością. Żywo, nalejcie mi kawy! Zgromadzeni goście przytakiwali mu ochoczo i podawali sobie, z rąk do rąk filiżanki z gorącym napojem. Damy dolewały mleka i dosypywały cukru. Panowie rozsmakowywali się w mocnej, czarnej kawie. Dzieci, naśladując dorosłych, również domagały się swojej porcji. Jan Sebastian spojrzał z ukosa na rozentuzjazmowaną młodzież. Lieschen! Skończ z tą kawą!- Wywołana z imienia panienka, spojrzała z uśmiechem na swego ojca i odpowiedziała: Ale, papo! Ja tak lubię smak kawy! Dzisiejsza młodzież pija zdecydowanie za dużo kawy- słusznie zauważył jeden z gości. Bach poruszył palcami po klawiaturze, zagrzmiały akordy: Posłuszną mi bądź, córko. Słuchaj swojego ojca – tu akordy rozbiły się na brylantowe ornamenty przebiegających dźwięków- a dostaniesz nowe wstążki i sukienki. Lieschen, wiedząc, że tata znalazł właśnie temat na nową kompozycję, niby to nadąsała się i melodyjnie odrzekła: Ach, tatku, drogi tatku, kawa to najsłodsza rzecz na świecie. Jeżeli zabronisz mi kawy, uschnę ze smutku! Goście zaśmiali się i dla akompaniamentu pobrzękiwali filiżankami i spodkami. Jeden z nich, przyjaciel Bacha, poeta Picander, podszedł do żony mistrza i podał jej karty z nutami. Moi drodzy, to dobra okazja, aby zaprezentować najnowsze dzieło naszego znakomitego Jana Sebastiana. Szanowni państwo, oto "Kantata o kawie". Anno Magdaleno, czy byłabyś tak miła i zaszczyciła nas swoim niebiańskim głosem? Anna Magdalena, skłoniła się wdzięcznie i stanęła na wprost zaciekawionej widowni. Kantata o kawie? Czegóż ten Bach nie wymyśli! Małżeństwo popatrzyło na siebie z uśmiechem. Rozpoczęli. Popłynęły tony pozytywkowych pasaży przeplatanych słowiczym sopranem śpiewaczki. Ach, jak piękna, zwiewna była to melodia, jak tchnienie poranka, aromatyczna mgiełka. Każdy dźwięk smakował niczym łyk dobrej kawy. Ach, kawo smaczna, miła z mleczkiem bym cię piła. Nie ma dla mnie zabawy, bez filiżanki kawy! Wyśmienicie bawili się goście, lecz zrobiło się późno i powoli wracano do swoich domów. Jan Sebastian oderwał się w końcu od instrumentu i położył się na szezlongu. Był już zmęczony. Przymknął oczy i poprosił jednego z synów, by zagrał mu do snu. Carlu, wybierz jedno z preludiów... – Carl posłusznie zasiadł do klawesynu. Wszystkie preludia i fugi, które ojciec napisał dla swoich synów, oczywiście znał na pamięć. Bach sam zajmował się edukacją swoich dzieci. Pisał dla nich utwory, jak ten właśnie z Das Wohltemperierte Klavier, który teraz cichutko wybrzmiewał pod palcami Carla. Stary Bach ukojony muzyką zapadł w głęboki sen. Carl jeszcze przez chwilę przygrywał, lecz słysząc chrapanie ojca przerwał w końcu i na paluszkach wymknął się z pokoju. Pozostawił jednak po sobie ślad- zawieszoną w powietrzu, niedokończoną melodię. Jan Sebastian niespokojnie przewracał się z boku na bok. Coś go niepokoiło przez sen... Coś wybudzało go nieznośnie. W końcu zerwał się na równe nogi zrzucając perukę z głowy! Gdzie Carl? Jak to, więc uciekł urwis bez zakończenia! Jakże to tak, pozostawić utwór bez kadencji! Gderając na lekkomyślną młodzież, dokończył Bach utwór, inaczej nie mógłby usnąć spokonie. Jan Sebastian Bach choć był wybitnym muzykiem często borykał się z problemami życia codziennego. Bardzo chciał, aby jego synowie, niezwykle utalentowani muzycznie chłopcy, mogli studiować na uniwersytecie. Wiedział, że tylko wyższe wykształcenie pozwoli im osiągnąć sukces i otworzy drogę do książęcych czy królewskich dworów. Dlatego przekazał im całą swoją wiedzę z zakresu gry na instrumentach, komponował specjalnie dla nich utwory i ciężko pracował jako dyrektor muzyczny całego miasta Lipska oraz kapelmistrz kościoła św. Tomasza. Była to wyczerpująca praca, ponieważ za życia Bacha, w kościele luterańskim, do którego należał, istotną rolę w czasie mszy pełniła muzyka. Jan Sebastian musiał co tydzień komponować na mszę pokaźnych rozmiarów utwór, rozpisać go na wiele instrumentów. Była to żmudna praca, gdyż całą partyturę trzeba było przepisywać ręcznie. Mimo to nie tracił poczucia humoru, kiedy tylko mógł, spędzał czas ze swoimi dziećmi, zaszczepiając w nich miłość do muzyki i rozwijając ich talent. Był człowiekiem bardzo pobożnym. Często siadał ze swoimi dziećmi, otwierał po niemiecku napisaną Biblię, czytał fragmenty i powtarzał tak: "Tam gdzie jest nabożna muzyka Bóg w swej łasce jest zawsze obecny." Pamiętajcie o tym, dzieci i twórzcie muzykę ku chwale Pana. Niech to będzie muzyka wzniosła, mądra i bogata w dźwięki. Cierpliwie tłumaczył dzieciom, jak ważny jest nie tylko talent ale przede wszystkim praca. Pamiętajcie, pracą osiągniecie wiele. Nie spoczywajcie na laurach. Ćwiczcie i uczcie się pilnie, a otrzymacie wspaniałe efekty! I rzeczywiście, jego synowie zdobyli sławę. Stali się wielkimi kompozytorami, w ówczesnym czasie przewyższając sławą nawet swojego ojca! Na uwagę zasługuje jeszcze fakt, że wszystkich dzieci Bach posiadał dwanaścioro! Aż trudno sobie wyobrazić ile musiał się napracować, by zapewnić byt i edukację tak licznej rodzinie. Teraz, zapoznawszy się z całą historią, nie macie już wątpliwości, że Jan Sebastian Bach był wspaniałym, kochającym ojcem. Podejrzewam, że wasi tatusiowie, czy tatusiowie waszych kolegów są także wspaniali, poświęcają czas na wspólną zabawę z wami, na rozmowy, na wytłumaczenie trudnego zadania... Ale jeśli uważacie, że mogliby postarać się jeszcze bardziej, to dajcie im do poczytania historię o Bachu! Dla niego nie było nigdy wymówek. Był wybitnym kompozytorem i wybitnym ojcem. Zarówno w muzyce, jak i w wychowaniu swoich dzieci dawał z siebie wszystko. Całe swoje serce. Warto brać z niego przykład. List Jana Sebastiana Bacha do Dzieci Katty, Carlu, Christofie, Lieschien, Christianie... dziękuję wam za wspólną zabawę, grę, śpiewanie. Serca moje złote, me najdroższe dzieci, pozostawiam wam siebie w mych nut pamięci. W melodii czystej, płynącej do Boga, trwa miłość ojcowska- ta chwila błoga zanim rozeszliście się w cztery strony świata... Cenny czas wspólnie spędziliśmy. Kocham Was - Jan Sebastian, tata Lipsk, 1750
Radości i smutki Roalda Dahla
Trzecia historia jest równie ciekawa. Zamknijcie oczy, bo musimy przeskoczyć jeszcze dwieście lat. Jesteśmy teraz bardzo blisko naszych czasów, w Anglii w latach 60. XX wieku. Miejscowość, w której się znajdujemy nazywa się Great Missenden, dużo tu zieleni i wiejskich domków w starym angielskim stylu. Wioskę okalają lasy, można w nich spotkać grupy Cyganów, zjeżdżające w lecie do tej urokliwej głuszy. W tym spokojnym, ustronnym klimacie mieszkał wraz ze swoją rodziną, pisarz i wynalazca, Roald Dahl. Jest bardzo wcześnie rano, w domu wszyscy śpią. Jakaś szara postać uwija się wokół ogrodowego trawnika. Co tam robi? Wygląda na to, że spryskuje trawę środkiem chwastobójczym! I znika gdzieś w mroku. Bądźcie cierpliwi, a wkrótce przekonacie się, co się stanie. Wraz ze słońcem budzą się dzieci: Tessa, Theo i malutka Ophelia. Tessa wstaje prawą nogą, w świetnym humorze. Dziś są jej urodziny! Kończy osiem lat! Tessa, Tessa- woła ją, przechylony przez okno Theo.- Chodź, zobacz! - Tessa podchodzi do okna i oczom jej ukazuje się niezwykły widok. Na trawniku widnieje napis: HAPPY BIRTHDAY, TESSA! Dziewczynka wie, że tylko jedna jedyna osoba na świecie mogła wpaść na ten pomysł. Jej tato! Dzieci z okrzykiem radości zbiegają po schodach. Na dole czeka uśmiechnięty Roald Dahl, kolorowe śniadanie i prezenty. Dzieci bardzo teraz potrzebują taty, jego ciepła, serdeczności i opieki. W szpitalu leży chora mama i naprawdę nie wiadomo, jak to wszystko będzie. Na szczęście tata nie traci nadziei! Powtarza im, że każdy problem da się rozwiązać. I czy nie ma racji? Tessa dobrze pamięta wypadek Theo, choć miała wtedy tylko trzy latka. Taksówka potrąciła wózek, który wystrzelił w górę, a potem spadł z dużej wysokości. Lekarze nie dawali jej bratu szans. Ale tato nie rezygnował. Z dwoma kolegami, inżynierem Wadem i neurochirurgiem Tillem zaprojektował specjalną zastawkę, dzięki której wyleczyli Theo! Tato jest superbohaterem. Jeżeli powiedział jej, że mama wyzdrowieje, to Tessa mu wierzy. I już się tak bardzo nie martwi. To znaczy, wciąż jej smutno, bo wolałaby żeby mama z nią była, zwłaszcza w tak wyjątkowym dniu, jak dziś, ale stara się być dzielna. W ogóle nie płacze. Theo wybiegł do ogrodu, by z bliska przyjrzeć się literom i "zjedzonej" trawie. W ręku trzyma nadgryzioną tabliczkę czekolady. Uwielbia słodycze, a przede wszystkim czekoladę w każdej możliwej postaci. Dokładnie, jak tata. Pod tym względem są bardzo do siebie podobni. Theo jest zafascynowany tym, jak tata potrafił zbudować w swojej głowie całą olbrzymią Fabrykę Czekolady, w której produkowano najpyszniejszą czekoladę, jaką można sobie tylko wymarzyć. Dodatkowo były w tej fabryce słodycze- wynalazki, których nie można kupić w żadnym sklepie! Theo podejrzewa, że pan Wonka to właśnie tata, a Theo to Charlie i że kiedyś, jak bohater opowiadania, zostanie właścicielem czekoladowej fabryki. Roczna Ophelia dokazuje na kolanach taty, który korzysta z pięknego dnia, by pobawić się z dziećmi. Po śniadaniu wybiorą się do lasu pobawić się w chowanego. Gdy tatą jest Roald Dahl, nie ma mowy o nudzie! Mogą pójść na golfa, albo pograć w kasztany, albo... wymyślić coś absolutnie nowego i zaskakującego. W międzyczasie tato tworzy kolejną niezywkłą historię, którą opowie im jak zwykle wieczorem "na dobranoc". Bo te historie, same jakby kiełkują w jego głowie. Przychodzą do niego, a on je opowiada, i opowiada... O Matyldzie i książkach, o fantastycznym lisie, magicznym palcu, czarownicach, Dannym- mistrzu świata, o przyjaznym olbrzymie... Kiedyś to nawet przebrał się za tego olbrzyma. Założył wielkie uszy, wszedł na drabinę i długim myśliwskim rogiem, przez firankę, wdmuchiwał do dziecięcej sypialni dobre sny. A ja powiem wam na uszko, że wszystkie te historie możecie dziś znaleźć w bibliotekach i księgarniach. Roald Dahl w swoim ogrodzie miał małą chatkę. Z domu do chatki prowadziła ścieżka, wzdłuż której rosły limonki. W tej niepozornej chatce spisywał swoje opowieści. Chatka była osobliwa. Znajdowały się tam różne graty: stary, wypłowiały fotel, stół z dziwacznymi przedmiotami takimi jak kula ze srebrnego papieru, a ściany wyklejone były fotografiami i rysunkami. I oczywiście było tam mnóstwo zapisanych kartek. W tej kanciapce lubił przebywać i pracować. Ale nawet wtedy myślał o swoich bliskich. Chatka miała połączenie z domem. Dwukrotnie migająca żarówka była sygnałem, że coś się dzieje w domu i potrzebna jest pomoc taty! Dzięki temu wynalazkowi, gdy zaszła potrzeba, tata od razu ruszał na pomoc. Dzieci były dla niego zawsze na pierwszym miejscu. Powoli życie w rodzinie Dahlów wracało do normy. Theo czuł się już wyśmienicie, mama wyzdrowiała i wróciła do swoich zajęć. Tato spędzał z dziećmi dużo czasu, rozumiał ich potrzeby, bo tak naprawdę nigdy nie zapomniał, jak to jest być dzieckiem. Był nie tylko dobrym tatą, ale przede wszystkim wspaniałym kompanem do zabaw. Dawał również bezpieczeństwo, bo choć lubił bujać w obłokach, potrafił stawić czoła nawet najtrudniejszym przeciwnościom losu. Nigdy się nie poddawał i zawsze wspierał. Przy nim Tessa, Theo, Ophelia a później Lucy czuli, że mają supermoce i mogą osiągnąć dosłownie wszystko. Jednak pośród tych radości i optymizmu, jakie wypełniały serce pisarza, znalazł się jeden smutek. Powracające wspomnienie o córeczce Olivii. To dla niej powstała książka o Jamesie i gigantycznej brzoskwini, i niezwykłej powietrznej przygodzie. To również jej, po wielu, wielu latach zadedykował "Bardzo Przyjaznego Olbrzyma". W wieku siedmiu lat Olivia rozchorowała się na odrę i umarła. W tamtym czasie nie wynaleziono jeszcze szczepionki przeciwko odrze (pojawiła się dwa lata później!), dlatego utrata córki była jedyną rzeczą, na którą Roald Dahl nie miał wpływu. Postanowił jednak pomóc innym rodzicom. Namawiał do szczepień i organizował wiele akcji charytatywnych dla potrzebujących i chorych dzieci. Powtarzał: Olivia byłaby szczęśliwa, gdyby wiedziała, że przyczyniła się do uratowania wielu innych chorych dzieci.- A swoją książkę "Cudowne lekarstwo George'a" Roald Dahl zadedykował lekarzom na całym świecie. Dzieło, które rozpoczął kontynuują jego dzieci, zwłaszcza Ophelia, która zajmuje się twórczością oraz fundacją ojca. Jeżeli nie znacie jeszcze rezolutnych małych bohaterów Roalda Dahla i ich niezwykłych, zabawnych przygód, lećcie do biblioteki. Gwarantuję dobrą zabawę!
POLSKA LITERA
Bajki
Wiersze
Dom
Sklep
Edukacja
Kontakt